Rozdział 131

ROZDZIAŁ 131
*per. Patrycji*
- Skarbie, proszę, usiądź. Wszystko będzie dobrze, a twoje dreptanie jej nie pomoże. - Kendall łapie mnie za rękę, usiłując posadzić mnie na krześle.
- Zostaw mnie. - wyrywam dłoń z jego uścisku. Chodzę w kółko po szpitalnym korytarzu, powstrzymując płacz, ale łzy same cisną mi się do oczu, gdy patrzę na drzwi sali operacyjnej. Moja siostra... moja mała siostrzyczka walczy tam teraz o życie, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Nie mogę jej pomóc. Jestem okropną starszą siostrą. Tak bardzo skupiłam się na Kendallu i na moim życiu, że nie zdołałam ochronić Julki, pomimo że dawała mi wyraźne znaki, że potrzebuje pomocy. Już kiedy opowiadała mi o tym całym bad boyu powinna mi się zaświecić czerwona lampka. Powinnam była zignorować protesty Julii i powiedzieć o wszystkim rodzicom. Kiedyś bym tak zrobiła, nie mam pojęcia, dlaczego teraz postąpiłam inaczej. Co się ze mną stało?
Spoglądam na wiszący na ścianie zegar, uświadamiając sobie, jak długo Julka jest już na operacji. Łzy zaczynają płynąć po moich policzkach, a ja nie umiem dłużej tego powstrzymać. Chwilę później czuję uścisk Kendalla. Wtulam się w chłopaka i uwalniam przeraźliwy szloch, ciążący mi od wejścia do szpitala. Kend przytula mnie mocniej, zaczynając gładzić moje plecy.
- Henry?! - słyszę nagle zaskoczony głos Teri. Odwracam się na pięcie, odrywając się od Kendalla. Młody Forman przemierza szpitalny korytarz z plecakiem na ramieniu. Jego dłonie są zadrapane i poranione, a oczy smutne i zmęczone. - Co tutaj robisz?
- Gdzie jest Julka? Co z nią? - nastolatek przytula przelotnie swoją siostrę na powitanie, rozglądając się za swoją rówieśniczką.
- Jest operowana. - odpowiada zgodnie z prawdą Teri. Henry opada z ciężkim westchnieniem na jedno z wolnych krzeseł, zrzucając z ramion plecak. Opiera głowę o ścianę i zamyka oczy.
- Po co w ogóle tu przyjechałeś? Dlaczego tu jesteś? - pytam niezbyt miło, wpatrując się w chłopaka.
- Naprawdę myślałaś, że będę spokojnie siedział w Nowym Jorku, kiedy Julka będzie walczyła o życie? Przeliczyłaś się.
- Masz tupet, żeby przyjeżdżać tu po tym, co jej zrobiłeś. - mówię z kpiną.
- Zamknij się, dobrze? - cedzi nastolatek przez zaciśnięte zęby. - Wiem, że popełniłem błąd, nie musisz mi o tym przypominać.
- Uważaj na słowa.
- Bo co?! Bo jesteś starsza?! - Henry wstaje gwałtownie z krzesła, patrząc na mnie ze złością.
- Tak i jeszcze dlatego, że jestem siostrą Julki. Jeśli chcesz mieć z nią jeszcze jakiekolwiek kontakty, pilnuj się.
- Szantażujesz mnie?!
- Staram się chronić swoją młodszą siostrę!
- Serio?! To gdzie byłaś, kiedy ktoś wbijał jej nóż w brzuch?! No właśnie, nie było cię. - syczy z nienawiścią chłopak, a do moich oczu napływają łzy. Odbiegam, zanim zdążą wypłynąć. Wiem, że Henry ma rację. Nie ochroniłam jej. Nie było mnie przy niej, kiedy byłam potrzebna.
Wbiegam do toalety i zamyka się w jednej z kabin. Siadam na zamkniętej muszli klozetowej, chowając twarz w dłonie. Uwalniam łzy, zaczynając szlochać. Nie wybaczę sobie tego. Nigdy nie wybaczę sobie zbagatelizowania problemów Julki z tym badboyem. Mogłam zapobiec tragedii. Gdybym tylko bardziej zainteresowała się tą sprawą. Gdybym powiedziała rodzicom. Gdybym pilnowała dzisiaj Julki, nie doszłoby do tego. Siedziałybyśmy teraz w domu, oglądały filmy i obżerały się lodami. Zamiast tego wybrałam randkę z Kendallem, a moja siostrzyczka musi walczyć teraz walczyć przez to o swoje życie.
- Patrycja? - niespodziewanie słyszę głos Kasi. - Pati, jesteś tu?
- Zostaw mnie. - proszę cicho, łamiącym się głosem.
- On nie chciał tego powiedzieć.
- Ale powiedział. I miał całkowitą rację. Nie było mnie przy niej. Nie ochroniłam jej.
- Nieprawda, nie mogłaś nic zrobić.
- Mogłam zrobić wiele rzeczy. Czułam, że nie powinnam dzisiaj iść na tę randkę. Czułam, że nie powinnam nigdzie wychodzić. - wzdycham, powstrzymując kolejną falę łez.
- Daj spokój, przecież nie możesz pilnować Julki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ma czternaście lat i własny rozum. Wiedziała, że może przyjść do ciebie z każdym problem, ale nie zrobiła tego. Nie chciała twojej pomocy.
- Powiedziała mi o tym chłopaku. Może miała nadzieję, że powiem o tym rodzicom? Może gdybym to zrobiła, nic by się nie wydarzyło? - zastanawiam się na głos.
- A może byłoby jeszcze gorzej? Pati, nie możesz obwiniać się o to, na co nie miałaś wpływu. 
- Niby co mogło być gorsze od noża wbitego w brzuch? - wychodzę z kabiny, patrząc na Kasię z niedowierzaniem.
- Kulka w głowę? Wtedy nie miałaby już szans na przeżycie, a nie wiesz, do czego ten chłopak jest zdolny. Nie wiesz, co mogłoby się jeszcze stać.
- Ale...
- Nie Pati, nie ma żadnego "ale". Weź głęboki oddech, przemyj twarz zimną wodą i idź pod blok operacyjny, bo właśnie tego potrzebuje teraz Julka. Jasne? - Kasia próbuje przemówić mi do rozsądku.
- Jasne, dziękuję. - przytulam ją, po czym przemywam twarz zimną wodą i wychodzę z łazienki, a moja przyjaciółka idzie za mną.
Patrzę w stronę bloku operacyjnego i zamieram, widząc lekarza, rozmawiającego z moimi rodzicami. Patrzę przerażona na Kasię, a ona na mnie. Czym prędzej ruszamy z miejsca i biegniemy w stronę lekarza, chcąc wreszcie dowiedzieć się, co z Julką.
________________________________________________________________
Hej!
Na wstępie chciałam Was poprosić, abyście nie zabijali mnie za zakończenie. Wiem, że znowu bawię się w Polsat, ale czasami trzeba, prawda? Od następnych rozdziałów postaram się nie robić już cliffanderów tak często, jak teraz. Nie wiem, czy się uda, ale przynajmniej spróbuję.
A jako że dzisiaj jest Sylwester chciałam bardzo podziękować Wam za ten rok, który mimo wszystko był według mnie dość produktywny. Wiem, że miałam kilka przerw w blogowaniu, więc jako postanowienie noworoczne, postaram się w roku 2019 nie robić już żadnych przerw i dodawać rozdziały regularnie. Będzie to tym trudniejsze, że teraz do ogarnięcia będę miała trzy blogi.
Pisałam to już w zeszłej notce, ale dzisiaj chcę Wam o tym przypomnieć. Już jutro startuje moje nowe opowiadanie, którego tematyką znów będzie Big Time Rush. Co prawda nie chcę bezpośrednio zdradzać, o czym dokładnie będzie nowy projekt, jednak chcę podzielić się z Wami małą zapowiedzią graficzną (którą wykonała oczywiście Maddie17xxx z Wattpada), więc może ktoś z Was się domyśli. Jeśli będziecie mieli jakieś pomysły, napiszcie je w komentarzu. Oto zapowiedź:
I jak? Domyślacie się już, o czym będzie opowiadanie?
A tak swoją drogą, czy Wy macie jakieś postanowienia noworoczne? O moich już wiecie, więc napiszcie trochę o swoich. Chętnie poczytam.
No i to chyba wszystko, co chciałam powiedzieć. Pamiętajcie, że jutro widzimy się na nowym blogu, a w piątek na moim drugim blogu. Wszystkie linki znajdziecie jutro w zakładkach.
Szczęśliwego Nowego Roku!

Rozdział 130

ROZDZIAŁ 130
*per. Henry'ego*
Wybiegam ze szkoły, nie zważając na to, że powinienem być teraz na lekcjach, ani na to, że kumple i Emma biegną za mną, dopytując, co się dzieje. Wsiadam na rower, zakładam kask i odjeżdżam spod szkoły najszybciej, jak tylko potrafię. Pędzę do domu, wjeżdżając we wszystkie skróty, jakie znam.
Kilka minut później podjeżdżam wreszcie pod dwupiętrowy budynek. Zsiadam z roweru, rzucając go niedbale na ziemię, a kask ląduje obok. Wpadam do mieszkania, z hukiem zamykając drzwi.
- Mamo! Mamo! - wołam, biegając po domu w poszukiwaniu kobiety.
- Henry? Dlaczego nie jesteś w szkole? - mama pojawia się na schodach, niosąc kosz z praniem.
- Mamo, proszę, odłóż to... - zabieram jej ubrania - ...i zabukuj bilety na najbliższy lot do Los Angeles. Ja pójdę się spakować.
- Po co nam bilety do Los Angeles i dlaczego idziesz się pakować? - pyta tata, który właśnie wszedł do domu.
- Tak w wielkim skrócie, Julka została dźgnięta nożem i jest w szpitalu, a ja muszę przy niej być. - wyjaśniam, starając się zachować resztki spokoju.
- Synu, nie mam pojęcia, kim jest Julka, ale w tym momencie nie ma opcji, żebyśmy wybrali się tak daleko. W tym tygodniu masz dużo sprawdzianów, a poza tym nie mamy pieniędzy na bilet. Ten miesiąc nie był dla naszej firmy zbyt łaskawy.
- Julia to moja była dziewczyna. Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie. Muszę tam jechać, rozumiecie? Muszę przy niej być, ja ją kocham! - podnoszę głos, pozwalając emocjom nad sobą zapanować.
- Henry, masz dopiero czternaście lat, to zwykłe zauroczenie. A tata ma rację, nie możesz teraz wyjechać, przykro mi. - mama całuje mnie w głowę i idzie do kuchni, a tata jedynie klepie mnie po ramieniu w drodze do garażu.
Stoję przed schodami, patrząc w przestrzeń i czuję, jak do oczu napływają mi łzy. Niewiele myśląc, wypadam z mieszkania i znów wsiadam na rower. Ruszam z miejsca, z każdą chwilą rozpędzając się coraz bardziej. Zaciskam ręce na kierownicy najmocniej, jak potrafię, a w oczach czuję łzy wściekłości, które chwilę potem zaczynają płynąć po moich policzkach, ale nie dbam o to. Zaczynam pedałować coraz szybciej, jeszcze mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Ręce zaczynają mnie piec, a łez w oczach jest coraz więcej. Ledwo widzę drogę, ale nie zwalniam. Jadę prosto do celu.
Jakiś czas później dojeżdżam do Central Parku. Znajduję pustą alejkę i podjeżdżam do jednej z ławek. Rzucam rower i kask na ziemię, po czym wchodzę między drzewa. Zaczynam wrzeszczeć, waląc pięściami w jedno z drzew. Wyrzucam z siebie wszystkie miotające mną emocje, nie zważając nawet na to, że za chwilę mogą zbiec się gapie.
Kiedy czuję, że nie mam już więcej sił, opieram się o stojące za mną drzewo, a następnie osuwam się po nim, lądując na ziemi. Podciągam kolana pod brodę i chowam w nie głowę, jednocześnie obejmując je ramionami. Z moich oczu nadal lecą łzy, a moim ciałem wstrząsa szloch. Jeszcze nigdy tak się nie czułem. Tak bezsilny. Tak przerażony.

Nie wiem, ile mija czasu, gdy słyszę dzwonek mojego telefonu. Drżącymi rękami wyciągam smartfon z kieszeni. Ma zbity ekran i wygląda jakby zaliczył upadek z co najmniej trzeciego piętra, a nie z moich dłoni, które swoją drogą nie wyglądają lepiej. Są całe poranione i zakrwawione. Dopiero po zauważeniu w jakim są stanie, zaczynam czuć okropne szczypanie i ból, który towarzyszył mi prawdopodobnie przez cały ten czas.
Syczę cicho i sprawdzam, kto dzwoni. Widząc numer mojej mamy, od razu odrzucam połączenie. Nie mam zamiaru z nią teraz rozmawiać. Z tatą zresztą też nie. Muszę szybko wymyślić jakiś sposób, żeby ich wykiwać i polecieć do Julki, nawet jeśli miałoby to skutkować dożywotnim szlabanem i utratą reszty ich zaufania.
Chwilę później do głowy wpada mi pewien pomysł. Wycieram zakrwawione dłonie w bluzkę i nią też ocieram łzy z policzków. Wsiadam na rower i jadę z powrotem do domu, jednak nie pędzę już jak nienormalny. Jadę szybko, ale spokojnie.
Po dotarciu do mieszkania, od razu idę do swojego pokoju, ignorując wściekłą mamę. Zamykam się w swoich czterech ścianach, a następnie wyrzucam z plecaka wszystkie książki i zaczynam się pakować. W zasadzie nie wiem, czy można nazwać to pakowaniem. Po prostu wrzucam ubrania do torby, nawet ich nie składając. Przez telefon bukuję bilet na najbliższy samolot do Los Angeles, płacąc swoimi oszczędnościami. Szybko przebieram się w czystą bluzkę, tę zakrwawioną wrzucając pod łóżko, z nadzieją że tam mama nie zajrzy. Następnie otwieram szufladę biurka i z samego jej dna wyciągam podrobione dokumenty. Dawno ich nie używałem i po ostatniej wpadce obiecałem mamie, że je spalę, ale coś mi mówiło, żeby tego nie robić. Czułem, że będą mi jeszcze potrzebne, a właśnie teraz są. Wrzucam je do plecaka razem z moją prawdziwą legitymacją, a na wszelki wypadek wrzucam tam też zgodę na lot z podrobionymi podpisami rodziców.
Zarzucam na siebie bluzę i otwieram okno, które na całe szczęście wychodzi na ogród. Wyrzucam na trawę torbę z rzeczami, a następnie staję na parapecie i zeskakuję z niego, lądując sprawnie obok plecaka. Nie pierwszy raz wymykam się z domu, umiem to robić. Wyrzucam torbę przez płot, po czym sam przez niego przeskakuję. Biorę do ręki moje rzeczy, ruszając z miejsca. Biegnę w stronę lotniska, nie oglądając się za siebie.

Kiedy wbiegam do budynku, mam jeszcze kilka minut do odlotu. Wyciągam z kieszeni rozbity telefon i wybieram numer do Teri. Moja siostra jednak nie odbiera. Biorę głęboki oddech, po czym próbuję ponownie, ale efekt jest taki sam. Klnę cicho pod nosem, a następnie wyłączam telefon i idę na odprawę, słysząc komunikat. Cudem udaje mi się oszukać pracowników lotniska, dzięki czemu wchodzę bez problemu do samolotu i zajmuję swoje miejsce, zapinając pasy.
Kiedy maszyna wzbija się w powietrze, patrzę przez okno. Przez moment myślę o moich rodzicach, których nie powiadomiłem o zniknięciu, ale szybko o tym zapominam. Nie mam wyrzutów sumienia z powodu ucieczki, choć wiem, że jeśli mama dostanie się do mojego pokoju, jedynym co zobaczy, będzie częściowo opróżniona szafa i otwarte okno.
________________________________________________________________
Witajcie!
Jak widzicie, pomimo że dzisiaj jest Wigilia Bożego Narodzenia, postanowiłam dodać normalny rozdział zamiast świątecznego oneshota. Jest to spowodowane tym, że niestety nie byłam do końca zadowolona z jednorazówki, którą napisałam. W tym wyjątkowym dniu chciałabym życzyć Wam jednak zdrowia, szczęścia oraz wesołych i spokojnych świąt.

Dzisiaj mam również pewne ogłoszenie. Jakiś czas temu zaczęłam realizować nowy projekt, którego temat jest jednak niespodzianką. Więcej dowiecie się 1 stycznia, kiedy to zacznę regularną publikację projektu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i będziecie ze mną przez czas jego trwania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, Julka dostała już kilka takich telefonów i raczej nie wyglądała na przestraszoną. Bardziej na zdziwioną.
W zasadzie to prawda.Oj, wiem, wiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wesołych świąt!

Rozdział 129

ROZDZIAŁ 129
*per. Henry'ego*
Z niespokojnego snu wyrywa mnie dźwięk budzika. Nie otwierając oczu wyciągam rękę, odszukując budzik i wyłączam go. Mam szczerą nadzieję, że dzisiaj nie będę musiał iść do szkoły. Na moje nieszczęście chwilę później do mojego pokoju wchodzi mama, każąc mi szykować się na lekcje. Cudownie...
Niechętnie zwlekam się z łóżka, przecierając zaspane oczy. Wyciągam z szafy jakiś T-shirt i jeansy, po czym idę do łazienki, gdzie załatwiam poranną toaletę i układam włosy. Kiedy kończę, słyszę krzyk mamy, poganiający mnie do wyjścia. Proszę ją jeszcze o chwilę cierpliwości, po czym opieram się rękoma o umywalkę i podnoszę wzrok, napotykając w lustrze swoje odbicie. Podkrążone oczy, sztucznie ułożone włosy i lekki, ale fałszywy uśmiech - tym właśnie teraz jestem. Chłopakiem, który chciał być popularny tak bardzo, że zgubił gdzieś samego siebie i stracił tych, na których mu zależało. Jestem idiotą.
Wychodzę z łazienki, zamykając drzwi trochę zbyt głośno. Biorę głęboki oddech i idę do kuchni, gdzie czeka już na mnie śniadanie przygotowane przez moją mamę. Kobieta krząta się teraz po pomieszczeniu, sprzątając po smażeniu naleśników. Siadam do stołu, zaczynając jeść, ale ledwo udaje mi się przełknąć pierwszy kęs, a z kolejnymi jest tylko gorzej. W końcu pomimo głodu odsuwam od siebie talerz, czując że nie dam rady zjeść więcej. Wiem, dlaczego. Mam tak za każdym razem, kiedy czuję, że wydarzy lub wydarzyło się coś ważnego, o czym jeszcze nie wiem. Ostatnim razem, kiedy miałem takie przeczucie, Teri oznajmiła nam, że wyjeżdża na studia do Los Angeles. Boję się, o co chodzi tym razem.
Wstaję od stołu i odstawiam talerz z połową śniadania, po czym biorę plecak i wychodzę z domu, żegnając się z mamą. Wsiadam na rower stojący na podjeździe, a następnie zakładam kask i ruszam w stronę szkoły. Mam jeszcze dość sporo czasu do rozpoczęcia zajęć, więc zbaczam z drogi, w jedną z bocznych uliczek. Odjeżdżam trochę od głównej drogi i zatrzymuję rower. Zdejmuję z ramion plecak, po czym wyciągam z niego kartę do telefonu, a następnie zamieniam ją z moją kartą główną. Uruchamiam ponownie telefon, a następnie wybieram numer Julki i wciskam zieloną słuchawkę. Wiem, że tylko w ten sposób mogę się z nią skontaktować. Kiedy dzwoniłem z mojego normalnego numeru, Julia nie odbierała, więc wymyśliłem sposób z zamianą kart. Zadziałało, ale nie chciałem się odzywać, więc tylko słuchałem jej głosu. Wiedziałem, że gdybym się ujawnił, więcej bym jej nie usłyszał...
Odsuwam telefon od ucha i sprawdzam, czy wybrałem dobry numer. Niby wszystko jest w porządku, ale Julka nie odbiera. Ponownie naciskam zieloną słuchawkę, przypuszczając że być może jest w łazience albo ma wyciszony telefon. Niestety za drugim razem skutek jest taki sam. Lekko już zaniepokojony po raz kolejny wybieram numer dziewczyny, ale nadal nie ma żadnego odzewu z jej strony. Zmartwiony zamieniam karty z powrotem, zarzucam plecak na ramiona i wsiadam na rower, zaczynając jechać w stronę szkoły. Chętnie zadzwoniłbym jeszcze do Teri i dowiedział się, co z Julką, ale nie mam już czasu. Lekcje zaczynają się za kilka minut, a ja nie jestem jeszcze nawet w połowie drogi. Gdybym zadzwonił jak zawsze wieczorem, mógłbym zadzwonić do mojej siostry, ale dzisiaj czułem, że powinienem skontaktować się z Julką jeszcze zanim pójdę do szkoły. Nie przewidziałem tylko tego, że dziewczyna nie odbierze. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić.
Do szkoły dojeżdżam równo z dzwonkiem. Parkuję rower pod budynkiem i wbiegam do środka, pędząc pod salę. Na całe szczęście nauczyciel jeszcze nie przyszedł, a cała moja klasa stoi na korytarzu. Podchodzę do chłopaków, po czym zbijam z nimi piątkę i zaczynam planować kolejny wieczorny wypad na miasto. Tak naprawdę odkąd Julka ze mną zerwała, wolę wyjść gdzieś z chłopakami i trochę się zabawić, niż siedzieć w pokoju. Wiem, że jeśli zostałbym w domu, zacząłbym myśleć o wszystkim, co się stało, a nie chcę tego roztrząsać. Wolę udawać, że wszystko jest w porządku i nie przypominać sobie tamtego okropnego dnia.
Wzdycham i wchodzę do sali, zauważając nauczyciela. Następna godzina mija mi na liczeniu ułamków i modleniu się, aby pan Cooper nie zawołał mnie do tablicy. Cały czas staram się być skupiony na obliczeniach oraz słowach nauczyciela, jednak pod koniec lekcji zaczynam czuć czyjś wzrok na swoich plecach. Odwracam się niepewnie, dzięki czemu zauważam wpatrującą się we mnie Emmę, a chwilę później nasze spojrzenia krzyżują się. Szybko odrywam wzrok od dziewczyny, skupiając się znów na matematyce.
Kilka minut później dzwonek ogłaszający przerwę wybawia mnie od rozwiązywania zadań na tablicy. Razem z kumplami wychodzę z sali, kierując się w stronę szafek.
- Henry, zaczekaj! - słyszę nagle głos Emmy. Tylko nie to...
- Czego chcesz? - odwracam się niechętnie w jej stronę.
- Pogadać... o nas. - patrzy na mnie błagalnie.
- Zostawcie nas samych. - zwracam się do chłopaków, którzy chwilę potem odchodzą, życząc mi powodzenia. Wszyscy już wiedzą, że zerwaliśmy. Nikt tylko nie wie, dlaczego. - Więc? Czego chcesz?
- Naprawić naszą relację. Jest jeszcze szansa, żebyśmy znów byli razem? - pyta, przybliżając się do mnie.
- Nie Emma. I zanim spytasz, nie będziemy razem, bo nic do ciebie nie czuję. A poza tym okłamałaś mnie, kiedy miałem jeszcze szansę naprawić to, co zepsułem. Nie wybaczę ci tego. Już nigdy. - odchodzę od dziewczyny, nie chcąc słuchać tego, co ma do powiedzenia. Nie chcę słyszeć już nic o tamtym dniu.
Podchodzę do swojej szafki, gdzie czekają na mnie kumple. Nie pytają o mnie i Emmę, planują nasz dzisiejszy wypad. Zachowują się tak, jakby nic się nie wydarzyło. I dobrze, tak jest lepiej.
Wyciągam z szafki książkę od biologii, kiedy w mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon. Zdziwiony biorę smartfona do ręki i sprawdzam, kto dzwoni. Blednę, widząc numer mojej siostry. Ona nigdy nie dzwoni w trakcie moich lekcji, coś musiało się stać.
Zaniepokojony naciskam zieloną słuchawkę i przykładam telefon do ucha. Ze słuchawki wydobywa się spanikowany głos Teri. Dziewczyna zachowuje się, jakby dostała słowotoku, a ja ledwo mogę zrozumieć, o czym do mnie mówi. Kiedy jednak dociera do mnie, co mówi moja siostra, cały świat się zatrzymuje, a telefon wypada z mojej dłoni, lądując na ziemi z głuchym hukiem.
________________________________________________________________
Hej!
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się tydzień temu, ale miałam nieplanowany wyjazd. Zresztą, nieważne. Najważniejsze jest to, że w opowiadaniu w końcu znów pojawił się Henry. Spodziewaliście się jego powrotu? A może woleliście, kiedy go nie było?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, wiem że się tego nie spodziewałaś. O to chodziło.
Wiesz, skoro Jake wtedy był inny, to być może Lilly również. Być może nie dałaby zrobić sobie takich zdjęć i uważałaby na słowa.
Adrenalina jej skoczyła.
Zależy w jakim stanie. W Kalifornii jest chyba tak jak mówisz, ale pewna nie jestem. 
Nie dziwię się, taki był plan.
Marie, nie mogę nic powiedzieć. Nie chcę spoilerować Wam kolejnych rozdziałów ;-)
Oj tak, zdecydowanie powinien.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Rozdział 128

ROZDZIAŁ 128
*per. Lilly*
Siedzę z Julką w jej pokoju, trzymając w rękach kubek kakao. Popijam co jakiś czas gorący napój, próbując uspokoić płacz. Za każdym razem jednak, kiedy chcę opowiedzieć, co się stało, do moich oczu znów napływają łzy i nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie byłam roztrzęsiona tak bardzo, jak teraz. 
Patrzę przelotnie na Julkę, która cierpliwie czeka aż się uspokoję. Siedzi obok w ciszy, nie pospieszając mnie. Daje mi czas na zebranie myśli i przemyślenie tego, co chcę powiedzieć. Jestem jej za to wdzięczna, bo jest tego tak dużo, że w tym momencie nie wiem nawet, od czego zacząć.
- Groził mi. - szepczę w końcu, czując jak do moich oczu znów napływają łzy.
- Jak to ci groził? Dlaczego? - pyta Julka, wyraźnie wystraszona.
- Byłam w parku, na spacerze. Zobaczyłam go na jednej z ławek. Pił piwo. Wiedziałam, co może się stać, więc zaczęłam się cofać, ale on mnie zauważył. Wstał i zaczął do mnie podchodzić. Próbowałam uciec, ale dogonił mnie. Popchnął mnie na drzewo i wyciągnął nóż. - głos zaczyna mi się łamać, a moja przyjaciółka jest coraz bardziej przerażona. - Powiedział... powiedział, że mam dać spokój jemu i jego ludziom. Że mam przestać spiskować przeciwko jego bandzie, bo inaczej... - nie jestem w stanie dokończyć, ale szatynka domyśla się, co mam na myśli.
- A-ale dlaczego? Przecież on nie wie, że się ze mną przyjaźnisz, prawda?
- Tu nie chodzi o naszą przyjaźń, Julka. Nawet gdyby dowiedział się, że się ze mną zadajesz, nic by mi nie zrobił. Ty byś oberwała.
- No to dlaczego ci groził? Jaki miał powód? - dopytuje dziewczyna, nie mogąc tego zrozumieć. Zaczyna zadawać coraz więcej pytań i wyliczać na głos powody, przez które mógł to zrobić, ale żadna jej teoria nie jest poprawna.
- Zerwałam z nim, okay?! - krzyczę w końcu, uciszając ją.
- Jak to z nim zerwałaś? Kiedy? - pyta zszokowana, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Rok temu. Byliśmy wtedy w pierwszej klasie gimnazjum, a on jeszcze nie był taki agresywny. Fakt, już wtedy kiblował, ale jeszcze nawet nie miał planów, aby założyć szkolny gang. Nie prześladował innych uczniów, ani nie okradał ich. Był miły i przyjazny. Pomógł mi odnaleźć się w szkole. Zaczęliśmy spędzać razem masę czasu i w końcu zostaliśmy parą. - mówię, a wszystkie wspomnienia związane z Jakiem wracają do mnie ze zdwojoną siłą.
- Skoro był taki super, to dlaczego się rozstaliście?
- Bo po jakimś czasie zaczął stawać się agresywny. Wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić i palić. To już nie był ten sam chłopak, którego poznałam i w którym się zakochałam. Stał się kimś zupełnie innym, obcym. Nie chciałam już z nim być, więc z nim zerwałam. Wtedy powstał szkolny gang. Na początku uwzięli się tylko na mnie. To miała być zemsta za to, że śmiałam rzucić Jake'a. Podobno banda miała rozpaść się po dokopaniu mi, ale Jake zauważył, że inni też zaczynają się go bać. Zobaczył, że może mieć władzę, więc brnął w to dalej. Zaczął prześladować innych, a ten cały mini-gang nigdy się nie rozpadł. - wyjaśniam, a Julka gwałtownie wstaje z łóżka, żądając adresu chłopaka. Patrzę na nią zaskoczona, nie wiedząc, po co jej ta informacja. Dziewczyna jednak nie odpuszcza, więc niechętnie podaję jej nazwę ulicy, na której mieszka Jake. Moja przyjaciółka wychodzi zdenerwowana z pokoju, a potem z mieszkania, zmierzając w kierunku domu chłopaka. Idę za nią szybkim krokiem, bojąc się, co chce zrobić. Próbuję odciągnąć Julkę od pomysłu odwiedzenia Jake'a, ale nie udaje mi się przemówić jej do rozsądku.
Kilka minut później docieramy pod dom mojego byłego chłopaka, a Julia puka do drzwi, które otwiera jej Parker. Jest kompletnie pijany. Moja przyjaciółka nie zwraca na to jednak uwagi i zaczyna krzyczeć na chłopaka. Próbuję ją uspokoić, ale ona tylko coraz bardziej się rozkręca. Chwilę później Jake też zaczyna wrzeszczeć, popychając ją na ścianę budynku. Dziewczyna uderza o ścianę, a Jake wyciąga z kieszeni bluzy nóż.
Podbiegam do Julki i zasłaniam ją, próbując przemówić Jake'owi do rozumu, ale on mnie nie słucha. Odpycha mnie, a ja ląduję na zimnym betonie. Patrzę przerażona na moją przyjaciółkę, która próbuje się bronić. Chłopak jednak jest silniejszy. Popycha Julkę raz jeszcze, a ona uderza głową o ścianę, nie wiedząc przez chwilę, co się dzieje. Parker korzysta z okazji i przyciska szatynkę do ściany, wbijając jej nóż w brzuch. Moja przyjaciółka osuwa się po ścianie, patrząc z niedowierzaniem na krew lecącą z rany. Dopiero po kilku sekundach dociera do niej, co tak naprawdę się stało. Patrzy na Jake'a ze łzami bólu w oczach, a on odsuwa się d niej i jak gdyby nigdy nic wchodzi do domu.
Podbiegam do mdlejącej dziewczyny i dzwonię po karetkę, modląc się o to, żeby Julka wytrzymała do przyjazdu pogotowia. Krwi jest jednak coraz więcej, a szatynka jest coraz słabsza. Cały czas mówię do niej, próbując utrzymać jej uwagę, ale nie udaje mi się to. Julka traci przytomność, a ja przerażona klęczę przy niej, błagając w duchu, aby karetka przyjechała jak najszybciej.
________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak obiecałam, wracam z nowymi rozdziałami, które będą pojawiały się już regularnie. Mam napisane kilka części na zapas, więc nie będzie z tym problemu. A gdyby ktoś zastanawiał się, dlaczego miałam prawie dwumiesięczną przerwę, spowodowane to było wieloma obowiązkami, które miałam w ostatnim czasie. Teraz jednak ogarnęłam sobie wszystko i będę pisać już regularnie.

Aha, jeszcze jedno. Pod koniec września założyłam Instagramowe konto, które dotyczy tylko i wyłącznie Big Time Rush. Gdyby ktoś był zainteresowany i chciał zapoznać się z tym kontem, to serdecznie zapraszam TUTAJ.
Do następnego.

Dawno temu w Polsce, czyli 5-lecie bloga

Dawno, dawno temu, gdzieś w środkowej Polsce, żyła sobie dziewczynka imieniem Dominika. Dziewczynka żyła beztrosko i radośnie. Lubiła się uczyć, a jej pasją było czytanie. W głębi duszy jednak dziewczynka zawsze marzyła o wielkiej karierze. Dominika miała jednak jedną, poważną wadę: była straszliwie nieśmiała. Nie wyobrażała sobie więc rozmów z obcymi ludźmi, a na samą myśl o jakimkolwiek publicznym występie, zżerał ją stres.
Nasza historia zaczyna się w listopadzie 2009 roku, kiedy Dominika wchodzi do sali lekcyjnej, a koleżanki zaczynają opowiadać jej o nowym serialu, który ma pojawić się na stacji Nickelodeon. Nasza bohaterka lubiła bajki tej stacji, ale po dość chaotycznej opowieści koleżanek o nowym serialu, nie sądziła, że zostanie jego fanką. Mimo to postanowiła obejrzeć jednak pierwszy odcinek i przekonać się, czy na pewno serial nie przypadnie jej do gustu.
W pewien poniedziałek, zaraz po powrocie do domu, włączyła telewizor i czekała na pilotażowy odcinek serialu, o którym opowiadały jej koleżanki. Lekko podekscytowana i zaciekawiona obejrzała nowy program, a opowieść o czterech chłopakach z Minnesoty, skradła jej małe, dziecięce serduszko.
Od tej pory Dominika oglądała każdy odcinek serialu z szerokim uśmiechem na ustach. Z pomocą rodziców zaczęła nawet szukać informacji o chłopakach, dzięki czemu dowiedziała się, że zespół z serialu istnieje naprawdę. Chciała jednak wiedzieć więcej. Czytała więc na temat chłopaków artykuły, ciekawostki, oglądała ich zdjęcia i wsłuchiwała się w ich piosenki. Zespół nazywał się Big Time Rush i stał się jej numerem 1.
Pewnego dnia, kiedy Dominika potwornie się nudziła, a pod ręką nie było nic nowego do przeczytania, odpaliła Internet. Zaciekawiona postanowiła sprawdzić, czy istnieją gdzieś może opowiadania o jej ukochanym zespole. Możecie tylko wyobrazić sobie radość dziewczynki, kiedy zobaczyła mnóstwo linków, kierujących ją do fanowskich opowiadań. Czytała wszystkie, jakie tylko znalazła. Nigdy jednak nie udzielała się w komentarzach pod nimi. Czytanie opowiadań zabrało naszej bohaterce cztery lata. Cztery lata, po których trafiła na bloga, który podsunął jej szalony pomysł.
W ten właśnie sposób 23 listopada 2013 roku, z małą pomocą rodziców, Dominika założyła bloga, na którym właśnie jesteście. Wtedy też pojawił się post, opisujący bohaterów jej pierwszego opowiadania.
Domi Schmidt, bo taki właśnie pseudonim sobie nadała, zawsze lubiła pisać, ale nigdy nie było to jej wielką pasją. Zawsze ciągnęło ją do książek i czytania,pisanie zaś było na drugim planie. Kiedy jednak Domi napisała pierwszy rozdział swojego pierwszego opowiadania, poczuła że nie ma już odwrotu, a pisanie stało się jej największą pasją.
Po opublikowaniu pierwszego rozdziału na blogu, nasza bohaterka była z siebie niesamowicie dumna. Nawet nie wiecie, jak wielka była jej radość, kiedy na jej blogu pojawiło się pierwsze 100 wyświetleń. Dominika nie przypuszczała nawet bowiem, że uda jej się zdobyć choćby 10 wyświetleń. Był to więc dla niej wielki sukces.
Dziewczyna prowadziła bloga przez kilka lat, czasem z długimi przerwami, spowodowanymi jej szkołą, jak również sprawami prywatnymi. Nigdy jednak się nie poddała i nie zrezygnowała z bloga, którego prowadzenie sprawiało jej wielką przyjemność. I choć na początku pisanie opowiadania było dla niej jedynie dobrą zabawą, z czasem stało się czymś więcej. Po paru latach tworzenie opowieści stało się dla niej bowiem odskocznią od życia codziennego, a blog ze zwykłej strony internetowej zmienił się dla Dominiki w jej własny kąt, w którym istniała tylko ona i jej wyobraźnia.
Lata mijały, a dziewczyna, jak i jej blog, nieustannie się rozwijali. To właśnie dzięki tej jednej stronie internetowej, całe życie Domi uległo gigantycznej zmianie. Nastolatka z czasem stała się bardziej śmiała, a pisanie przerodziło się w coś, z czym Dominika postanowiła związać swoją przyszłość.
Teraz dziewczyna ma 17 lat, na koncie dwa blogi i kilkanaście oneshotów, a jej miłość do Big Time Rush nadal trwa i nie zapowiada się na szybkie jej zakończenie. Pomimo tego wszystkiego Domi nadal nie może jednak uwierzyć, że od powstania jej bloga minęło już 5 długich lat, a wszystko przecież jeszcze przed nią.
______________________________________________________
Witajcie!
Po dość długiej przerwie wracam do Was ze specjalnym oneshotem, napisanym z okazji 5-lecia bloga! Tak kochani, od opublikowania pierwszego posta, minęło już 5 lat, a ja naprawdę nie mogę w to uwierzyć.
Chciałam, żeby ta rocznica była inna niż poprzednie. Chciałam, żeby była wyjątkowa. Właśnie dlatego oneshot jest w innej formie niż dotychczas zwykłam pisać. Dlatego też jednorazówka ta opowiada historię moją i bloga. Nie powstałaby jednak ona, gdyby nie Wy - moi czytelnicy. Wiem, że mówię to co roku, ale DZIĘKUJĘ. Jestem Wam niesamowicie wdzięczna za to, że czytacie rozdziały, a niektórym z Was zdarza się nawet napisać komentarz. Jestem Wam bardzo, bardzo wdzięczna za motywację, jaką mi dajecie. Dzięki Wam wciąż chcę rozwijać moją pasję, z którą już od dawna wiążę moje dalsze życie. Raz jeszcze - DZIĘKUJĘ.
Mam nadzieję, że będziecie też ze mną podczas następnych rozdziałów, z którymi startujemy już od 3 grudnia. Uwierzcie mi, będzie się działo.
Do następnego.

Rozdział 127

ROZDZIAŁ 127
*per. Julii*
Jest 7:30 rano, a ja z plecakiem na ramieniu stoję na hotelowym parkingu, czekając na Kendalla i Patrycję, którzy mają podwieźć mnie do szkoły. Mam szczerą nadzieję, że zapomną, albo przynajmniej bardzo się spóźnią. Nie chcę tam dzisiaj iść i musieć patrzeć na Jake'a, a tym bardziej z nim rozmawiać.
Oczywiście jak zwykle mam pecha, bo moja siostra i jej chłopak podjeżdżają na parking, tak jak się umawialiśmy. Nienawidzę tej punktualności i odpowiedzialności, którą cechuje się Patrycja. Po prostu nienawidzę. Czemu nie mogłam dostać pozytywnie szurniętej, nieodpowiedzialnej siostry, która pozwalałaby mi na to, na co nie pozwalają mi rodzice?
Z ciężkim westchnieniem wsiadam do samochodu, nawet się z nimi nie witając. Nie mam ochoty na zbędne pogawędki, chcę po prostu mieć ten dzień już za sobą. Kładę plecak na siedzeniu obok, po czym zapinam pas i zaczynam wpatrywać się w obrazy przelatujące za oknem.
Po kilku minutach jednak dostrzegam z niemałym zdziwieniem, że wcale nie jedziemy do szkoły. Kendall zamiast skręcić w prawo, jedzie cały czas prosto. Spoglądam na niego we wstecznym lusterku, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Zamiast wyjaśnień otrzymuję jednak jedynie cwany uśmieszek Schmidta i rozbawiony wzrok Patrycji. Co jest?
- Umm... wiecie, że szkoła była tam, prawda? - pytam, wskazując palcem na tylną szybę.
- Tak, ale przecież nie jedziemy do szkoły. - mówi Kendall jak gdyby nigdy nic.
- Jak to nie? No to dokąd jedziemy? - patrzę zdziwiona za okno, kompletnie nie znając ulic, na których się znajdujemy.
- Zobaczysz... - odpowiada tajemniczo Patrycja, a mi pozostaje tylko jej zaufać. Zresztą jak zawsze.
Usadawiam się wygodniej na tylnym siedzeniu, wciąż wpatrując się w okno. Mam nadzieję, że prędzej czy później rozpoznam którąś z ulic, ale Kendall skręca w takie zaułki, że nie mam pojęcia, czy przypadkiem nie wyjechaliśmy już z miasta.
Po jakimś czasie wreszcie rozpoznaję jedną z ulic, którą okazuje się okolica centrum handlowego. Z jeszcze większym zdziwieniem dostrzegam, że Kend zatrzymuje samochód na parkingu pod galerią. No dobra, teraz serio nic już nie rozumiem.
Niepewnie wysiadam z auta, co robi też Patrycja. Moja siostra macha swojemu chłopakowi, a on odjeżdża, zostawiając nas przed galerią handlową. Patrzę na Pati, żądając wyjaśnień, ale zamiast tego zostaję niemal dosłownie wciągnięta do budynku. Patrycja nie zwraca uwagi na moje pytania, idąc prosto przed siebie. Chcąc nie chcąc drepczę za nią, mając nadzieję, że zaraz wszystko się wyjaśni.
Po kilkuminutowej wędrówce po centrum handlowej, Pati wchodzi do jednej z niewielkich kawiarenek, a ja przy jednym ze stolików dostrzegam jej przyjaciółki. Monika, Kasia i Agata jak gdyby nigdy nic siedzą przy stoliku i z zapałem plotkują.
- To jak? Robimy sobie babski dzień? - słyszę nagle radosny głos Patrycji.
- Przecież... ale... no bo... co? - plączę się, wciąż niezbyt rozumiejąc zaistniałą sytuację.
- Wiesz, wczoraj opowiadałaś mi o tym chłopaku, więc pomyślałam, że powinnaś trochę od niego odpocząć, żeby nie wpaść na jeszcze głupszy pomysł niż alkohol. Poza tym, dawno nie spędzałyśmy razem czasu i myślałam, że się ucieszysz. - wyjaśnia moja siostra, czym wywołuje na mojej twarzy szeroki uśmiech.
- Oczywiście, że się cieszę. - przytulam ją. - Tylko co na to rodzice? To podchodzi trochę pod wagary, wiesz?
- Spokojnie, rodzice się zgodzili. - twierdzi Pati, coraz bardziej mnie zadziwiając. - Rozmawiałam z nimi wczoraj i zgodziliśmy się z tym, że przyda ci się mały odpoczynek. Spokojnie, nie wspominałam im o tym bad boyu.
Pozytywnie zaskoczona raz jeszcze przytulam Patrycję, a następnie dosiadamy się do dziewczyn, które jak się okazuje, czekały na nas już od kilku dobrych minut. Zamawiamy sobie kawę i kawałek ciasta, po czym zaczynamy opowiadać o ostatnim tygodniu. One opowiadają mi, co u nich i co u chłopaków, a ja opowiadam im, co się działo w szkole. Oczywiście pomijam niewygodne szczegóły, wspominając o Jake'u tylko przelotnie.
Po cząstkowym nadrobieniu tygodnia wraz z dziewczynami biegniemy na podbój sklepów. Co prawda rodzice odcięli mi na miesiąc kieszonkowe, ale na szczęście przez jakiś czas oszczędzałam, więc tak czy siak będę mogła coś sobie kupić. Widzę, że Patrycji niezbyt chce się chodzić po sklepach, ale już kilka minut później zauważa na jednej z wystaw naprawdę śliczne buty, dzięki czemu dostaje jakiegoś dziwnego zastrzyku energii.
Następną godzinę spędzamy w butiku, przymierzając rozmaite typy butów. W między czasie robimy sobie mini pokaz, zaśmiewając się przy tym do rozpuku. W końcu wychodzimy ze sklepu z kilkoma parami butów, a cała galeria jeszcze przed nami. Coś czuję, że po powrocie do domu będę kompletnie spłukana.
Przez kolejne kilka godzin chodzimy po centrum handlowym, przymierzając masę ciuchów, na których większość koniec końców i tak się nie decydujemy. Nie za bardzo obchodzi nas jednak ilość przymierzanych ubrań, ani ilość ubrań kupionych. Dzisiaj liczy się tylko dobra zabawa, do której włącza się nawet Patrycja, przymierzając razem z nami ciuchy. Muszę przyznać, że moja siostra coraz bardziej mnie zaskakuje, a w pewnym momencie nawet wpędza mnie w szok, kupując sukienkę. Patrycja i sukienka... Te słowa naprawdę dziwnie razem brzmią.
Około popołudnia w wyśmienitych humorach kierujemy się do budki z lodami, kiedy nagle słyszę dzwonek mojego telefonu. Sprawdzam, kto dzwoni i zaczynam odrobinę się niepokoić, po raz kolejny widząc nieznany numer. Wiem jednak, że nie mogę okazać mojej niepewności przy Patrycji, jeśli nie chcę znowu poważnej rozmowy. Jak gdyby nigdy nic odbieram telefon, mając nadzieję, że tym razem ktoś po drugiej stronie słuchawki w końcu się odezwie. Niestety tak jak wcześniej słyszę tylko oddech dzwoniącego, a chwilę później połączenie zostaje zakończone.
- Kto dzwonił? - pyta zaciekawiona Aga, patrząc na mój telefon.
- Nikt, zwykła pomyłka. - uśmiecham się lekko, chowając smartfona do kieszeni spodni.
- Na pewno tylko pomyłka? A może to ten twój bad boy, co? - dopytuje ze śmiechem Monika.
- Nie, to nie był bad boy. Poza tym, ten bad boy nie jest mój. - odpowiadam, rozbawiona nagłym zaciekawieniem dziewczyn moim życiem uczuciowym.
Reszta popołudnia na szczęście przebiega spokojnie i w miłej atmosferze. Do hotelu wracam dopiero wieczorem, odwieziona przez Patrycję i Kendalla. Radosnym krokiem wchodzę do mieszkania, targając torby z moimi dzisiejszymi zdobyczami. W mieszkaniu nikogo nie ma, ale nagle w pewnym momencie do moich uszu dochodzi stłumiony dźwięk płaczu. Zaniepokojona idę w stronę cichego łkania, docierając tym samym do mojego pokoju. Zdziwiona wchodzę do środka i na chwilę zamieram.
- Lilly? Co ty tutaj robisz? - czym prędzej odkładam na podłogę torby z zakupami i podchodzę do dziewczyny, siedzącej na moim łóżku.
- Twoja mama mnie wpuściła. Mówiła, że mogę tu na ciebie poczekać. - wyjaśnia blondynka łamiącym się głosem. Dziewczyna jest cała zapłakana i wygląda na naprawdę przerażoną.
- Dobrze, spokojnie. Co się stało? Dlaczego płaczesz? - pytam, przestraszona stanem mojej przyjaciółki.
- Jake... - mówi dziewczyna i już wiem, że cały spokój i radość zaraz odejdą w zapomnienie.
________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak mówiłam, dzisiaj zmienił się wygląd bloga oraz zakładek. Zniknęła jednak zakładka "Zapytaj bohatera" i na ten moment nie wiem, czy wróci.
Podoba Wam się ten styl czy woleliście poprzedni wygląd strony? Mnie osobiście bardzo podobają się grafiki, które wykonała Maddie17xxx z Wattpada. Według mnie wykonała ona kawał dobrej roboty, ale ocenę pozostawiam Wam.
Chciałabym jeszcze o coś Was poprosić. Otóż, pamiętacie jak niedawno wspominałam, że zaczęłam publikować na Wattpadzie opowiadanie o innym moim idolu? Otóż, postanowiłam zacząć publikować je też na Bloggerze. Tyle tylko, że nie wiem, w który dzień publikować rozdziały. Zastanawiam się między środą, a niedzielą. Nie umiem jednak podjąć ostatecznej decyzji, więc proszę Was teraz, abyście napisali w komentarzu, który dzień najbardziej by Wam odpowiadał. Z góry dziękuję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, Jake ma swój cel, którego jeszcze nie zdradzę. Mogę tylko obiecać, że będzie się działo.
Nie, nic nie nagrywa na boku, a Pati jak to Pati. U niej takich rad pod dostatkiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Rozdział 126

ROZDZIAŁ 126
*per. Julii*
Oficjalnie oświadczam, że nienawidzę Jake'a. Przez niego właśnie w tym momencie siedzę w sekretariacie, czekając na mamę. Nauczycielka niestety wyczuła ode mnie alkohol i stwierdziła, że muszę ponieść konsekwencje. Po prostu świetnie...
Wzdycham cicho, widząc moją mamę, wchodzącą do sekretariatu. Patrzę na nią niepewnie, nie wiedząc nawet, co powiedzieć. Na jej twarzy nie widzę jednak złości. Mama ze spokojem wysłuchuje słów nauczycielki, która wspaniałomyślnie zamiast zawieszenia w prawach ucznia, postanawia jedynie wpisać mi uwagę i obniżyć ocenę z zachowania.
Po kilkunastu minutach rozmowy wychodzę wraz z mamą ze szkoły, zwolniona z pozostałych lekcji przez nauczycielkę. Bez słowa wsiadam do samochodu, a moja rodzicielka zajmuje miejsce za kierownicą i rusza w stronę hotelu. Przez niemal całą drogę jedziemy w męczącej ciszy, zagłuszanej jedynie cichym graniem radia.
- Jesteś zła? - pytam w końcu niepewnie.
- Zawiedziona. - twierdzi mama, a w moich oczach pojawiają się łzy. Już chyba wolałabym, żeby była zła.
- Przepraszam. - szepczę, wbijając wzrok w jezdnię.
- Dlaczego to zrobiłaś? - pyta mnie kobieta, ale nie odpowiadam. Jeśli wkopię Jake'a cały plan pójdzie na marne, a ja nie będę miała w szkole życia. - Julia, co się z tobą dzieje? Myślałam, że jesteś mądrą, odpowiedzialną dziewczynką.
- Chciałam tylko spróbować... - kłamię, mając nadzieję, że mama to kupi. Nie wiem, czy mi wierzy, ale do końca drogi jedziemy znów w ciszy.
Po wejściu do mieszkania chcę jak najszybciej znaleźć się w moim pokoju i nie musieć już patrzeć na zawiedziony wzrok mamy. O dziwo kobieta nie zatrzymuje mnie, pozwalając pójść do sypialni. Chwilę potem wiem już czemu, gdy widzę siedzącą na moim łóżku Patrycję. Wzdycham cicho i rzucam plecak pod ścianę, siadając obok mojej siostry.
- No dawaj. - mówię po krótkiej chwili ciszy. - Zrób mi pogadankę o tym, jaki alkohol jest zły i jaka to jestem nieodpowiedzialna.
- Nie zamierzałam robić ci pogadanki, ale skoro chcesz, to mogę wymyślić coś na szybko.
- Co? Jak to nie zamierzałaś? To po co tu jesteś? - patrzę na nią zaskoczona.
- Bo wiem, że dzieje się coś złego. Nie tknęłabyś alkoholu sama z siebie. I nie wmawiaj mi, że chciałaś spróbować. Nie jestem naszą mamą, nie uwierzę ci w to. - zastrzega Patrycja. - Więc? Jak to było?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Jest okay. - zapewniam, chociaż wiem, że moja siostra mi w to nie uwierzy. Za dobrze mnie zna.
- Dobra, nie będę cię męczyć. Odpocznij i może zjedz gumę. - Pati podaje mi opakowanie miętowej gumy.
- Dzięki. A... mogłabyś może ze mną posiedzieć? - pytam niepewnie, biorąc do ust jeden listek gumy.
- Pewnie. - Patrycja nie rusza się z miejsca, ale przestaje też zadawać jakiekolwiek pytania.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ

Od jakiegoś czasu leżę w ciszy na łóżku, zatopiona we własnych myślach. Patrycja zgodnie z moją prośbą nie zostawiła mnie. Usiadła na krześle biurowym i zaczęła robić coś w telefonie. Z jednej strony cieszę się, że mnie nie zostawiła. Z drugiej jednak strony mam coraz większą ochotę powiedzieć jej o wszystkim. O Jake'u, o planie, o bandzie... Wiem, że nie powinnam mówić o tym mojej siostrze, ale mam też wrażenie, że wszystko wtedy stałoby się łatwiejsze. Mam wrażenie, że Patrycja zrobiłaby coś, co pomogłoby mi przetrwać szkołę, a jednocześnie nie narażać się Jake'owi.
- Pati? - pytam nagle, na co moja siostra odkłada telefon. - Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie. Co jest? - Patrycja siada obok mnie, patrząc na mnie z niepokojem.
- Jest taki jeden chłopak... - zaczynam niepewnie. - ...ale jest takim jakby bad boyem i... to przez niego spróbowałam alkoholu.
- Co? Julka, musisz to powiedzieć rodzicom, a potem tamtej nauczycielce. - Patrycja wstaje, chcąc iść z tym do mamy.
- Nie! - zatrzymuję ją, nie chcąc, żeby zniszczyła mój plan.
- Dlaczego nie? - pyta zdziwiona, z powrotem siadając.
- To skomplikowane. - wzdycham, nie mając pojęcia, jak jej to wyjaśnić.
- Czy on... ci się podoba? Dlatego go chronisz? - pyta niepewnie.
- Może... - kłamię, mając nadzieję, że wtedy nie będzie kazała mi tego wyjawiać. Chociaż w sumie... może to nie do końca kłamstwo?
- Porozmawiaj z nim o tym i mów mu, jeśli czegoś nie chcesz. Jeżeli tego nie zrozumie, to nie jest ciebie wart. Proszę, nie pakuj się w żadne bagno. 
- Okay, masz rację. Pogadam z nim. Dzięki. - uśmiecham się lekko.
- Nie ma sprawy. Gdyby coś się działo, to dzwoń, albo przychodź kiedy tylko chcesz. A teraz się prześpij. Jutro podwiozę cię z Kendallem do szkoły. Dobranoc. - Patrycja przytula mnie i wychodzi.
Kładę się zmęczona i przykrywam się kołdrą, a chwilę później zasypiam.
_________________________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak zapowiadałam, wracam do regularnego publikowania rozdziałów. W przyszłym tygodniu natomiast zmieniony zostanie wygląd bloga oraz zakładek.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, do rozmowy Julki i Henry'ego dojdzie prędzej czy później. Chociaż osobiście obstawiam, że raczej później.
Kurczę, muszę w końcu obejrzeć tego Chucka.
To Jake. Jemu ciągle odwala, przyzwyczaj się.
Mają sklepik, ale Julka nie miała już czasu, żeby iść i cokolwiek kupić.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Wyjaśnienia i zmiany - czyli co dalej z blogiem

Witajcie!
Tak, jak obiecałam, dzisiaj pojawia się post dotyczący przyszłości bloga i tego, dlaczego w wakacje pojawiało się tak mało postów, pomimo że obiecywałam regularność.
Zacznijmy od wyjaśnień. Jak wiadomo w wakacje powinno się mieć dużo czasu na realizowanie swoich pasji i na odpoczynek. Tegoroczne wakacje jednak zafundowało nam piękną pogodę i upały, przez co bardzo dużo czasu spędzałam poza domem. Moim głównym zajęciem podczas tych dwóch miesięcy było podróżowanie wraz z rodziną po Polsce. Jeździłam do wielu miast i dużo zwiedzałam, a niestety mieszkam w takim miejscu, że wszędzie mam daleko, więc kiedy wyjeżdżałam rano, często wracałam do domu w nocy.
Ponadto ostatnio zaczęłam nowy, dość duży projekt, na którego skończenie dałam sobie czas do moich urodzin, więc codziennie staram się zrobić przy nim chociaż troszeczkę, żeby ruszyć z tym do przodu.
A, no i zarejestrowałam się na Netflixie. Nawet nie wiedziałam, że seriale mogą tak bardzo wciągnąć i zająć tak dużo wolnego czasu, ale kiedy wracałam w nocy z wyjazdów i ruszyłam trochę z projektem, to zamiast zacząć zajmować się blogami, wolałam odpocząć przy dobrym serialu. Nie znaczy to jednak, że całkowicie zaniedbywałam blogi. Codziennie rano, jeszcze przed wyjazdem, starałam się dopisywać do rozdziałów przynajmniej po kilka słów.
Poza tym, pamiętacie jednorazówkę o Loganie, którą jakiś czas temu tutaj dodałam? Otóż, przerobiłam ją tak, aby opowiadała o innym moim idolu, po czym dorobiłam do niej kilka rozdziałów i zrobiłam z nie pełnoprawne opowiadanie, którego premiera miała miejsce kilka godzin temu na moim Wattpadzie. Jeśli jesteście zainteresowani, zapraszam TUTAJ. Jakiś czas temu na Wattpadzie zaczęłam również publikować moje drugie opowiadanie o Big Time Rush, czyli "Przeszłość nigdy nie znika", więc jeśli chcielibyście zapoznać się z tym opowiadaniem, ale łatwiej jest Wam czytać na Wattpadzie, teraz macie taką możliwość.
W moim życiu podczas tych wakacji dość dużo się zmieniło, więc zaczęłam zastanawiać się również nad zmianami na tym blogu. Chciałabym bowiem, aby mój blog w jakimś stopniu odzwierciedlał mnie, mój styl i moje upodobania. Wchodząc na bloga, chciałabym po prostu widzieć część siebie. Chciałabym mieć świadomość, że to, co tworzę i to, jak wygląda blog jest całkowicie zgodne ze mną. Nie będą to co prawda jakieś drastyczne zmiany, ale jednak będą. Właśnie dlatego piszę ten post. Dlatego, że nie chcę robić nic bez informowania Was o tym.
Główną zmianą będzie na pewno wygląd bloga. Od jakiegoś czasu współpracuję z pewną osóbką, która podjęła się robienia dla mnie grafik. Robi je głównie na Wattpada, aczkolwiek nie ma problemu z tym, aby wykonać kilka obrazków również na bloga. Jedne z jej prac w ten piątek ukażą się na moim drugim blogu w zakładce "Bohaterowie", więc jeśli chcecie przekonać się, z czym będziecie mieli do czynienia, serdecznie zapraszam TUTAJ.
Teraz chciałabym poruszyć temat jednorazówek. Podczas całego istnienia bloga sprawa z nimi była bardzo zagmatwana. Raz miały być, raz miało ich nie być, raz miały być regularnie, a raz... no właśnie. Tutaj dochodzimy do dnia dzisiejszego. Na ten moment mam napisane kilka jednorazówek o BTR, ale na razie postanowiłam ich nie publikować. Dlaczego? Po prostu nie mam ochoty. Na razie chcę skupić się na głównym opowiadaniu tego bloga. Jednorazówki pojawiać się będą, ale tylko wtedy, kiedy będę miała ochotę je opublikować. Nie chcę do niczego się zmuszać, bo nie na tym to polega. Pisanie jest moją wielką pasją, więc chcę, aby pasja ta wciąż była dla mnie przyjemnością, a nie przymusem. W tej chwili zaplanowałam sobie, aby jakąś jednorazówkę opublikować na święta - wiecie, taki "special".
A jeśli już o specialach mowa, nie wiem, czy wiecie, ale w tym roku mija dokładnie 5 LAT istnienia tego bloga. Bardzo chciałabym, aby ta rocznica była wyjątkowa i inna niż wszystkie pozostałe. O tym, co mogłabym zrobić na tę rocznicę myślałam już tak naprawdę od początku tego roku. Co prawda mam kilka pomysłów, ale żadnego nie jestem pewna w stu procentach, więc jeśli macie jakiś fajny pomysł na to, jak można by uczcić te 5 lat, napiszcie mi to w komentarzu albo na którymś z moich portali społecznościowych. Na maila też możecie pisać.
Co do moich social mediów, wszystko zostaje tak, jak dotychczas. Mimo to bardzo zachęcam Was do zaobserwowania mojego Instagrama, ponieważ jestem tam bardzo aktywna i nawet, jeśli nie pojawia się nic na blogu, możecie być pewni, że na Instagramie coś znajdziecie.
No cóż, to chyba wszystko, o czym chciałam Was poinformować. Postaram się, aby następne rozdziały i notki były dodawane już regularnie, ale nic nie obiecuję, ponieważ nie wiem, czy nic nie zmieni się w moim życiu.
Do następnego.

Rozdział 125

ROZDZIAŁ 125
*per. Julii*
Wchodzę zmęczona do szkoły, powstrzymując ziewanie. W nocy prawie w ogóle nie spałam. Znowu myślałam o Henrym i o tym, co zrobił. Wiem, że nie powinnam, ale to było silniejsze ode mnie. Kiedy tylko zamykałam oczy z zamiarem zaśnięcia, widziałam jego twarz i jego uśmiech, a chwilę później przed oczami pojawiał mi się obraz tego, jak całował się z tamtą dziewczyną.
Wzdycham cicho i kieruję się w stronę sali, starając się skupić na bieżących sprawach. Nie chcę myśleć już o Henrym, ani o tym, co się stało. Lepiej będzie, jak zajmę głowę czymś innym. Na przykład Jakiem. A jeśli już o wilku mowa, to zastanawia mnie, co mu odbiło, że wczoraj chciał zawieźć mnie do szkoły. Nie wiem dlaczego, ale wyczuwam tu jakiś podstęp.
Podchodzę pod salę od języka angielskiego, gdzie z przeciwnego końca korytarza zmierza już także banda Jake'a. Co oni wszyscy nagle tacy punktualni? Opieram się o ścianę i krzyżuję ramiona na piersi, patrząc niepewnie na ten mini-gang. Chwilę później dostrzegam też nauczycielkę, która idzie otworzyć salę.
- Przyjdź za szkołę na następnej przerwie. - rozkazuje Parker, przechodząc obok mnie. Zdziwiona wchodzę razem z nim do sali i kieruję się do ławki, którą zazwyczaj dzieliłam z Lilly. Tym razem dziewczyny nie ma jednak w szkole, ale tylko dlatego, że to właśnie dzisiaj jest chrzest jej siostrzenicy. Mam tylko nadzieję, że dotarła tam cała i zdrowa, a spotkanie za szkołą nie ma z nią nic wspólnego.
Następne czterdzieści pięć minut mija mi na intensywnym zastanawianiu się, czego Jake znowu ode mnie chce. Boję się, że chodzi o Lilly. Może widzieli mnie z nią w galerii i domyślili się, że ich okłamałam? A może ktoś im doniósł, że spotykam się z nią poza szkołą? Jeśli dowiedzieli się, że nadal przyjaźnię się z Lilly, na pewno tak tego nie zostawili. Może nie znam ich zbyt długo, ale wiem, że ich nie wolno okłamywać i boję się, że będę musiała słono zapłacić za ściemę, jaką im wmówiłam.
Słysząc dzwonek oznajmiający przerwę, zrywam się z miejsca i wychodzę z sali razem z bandą Parkera. Wszyscy kierujemy się za szkołę, ale nikt się nie odzywa. Idziemy w kompletnej ciszy, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że chodzi o coś grubszego. Jeśli by tak nie było, rozmawialiby, jak zawsze.
Od razu po wyjściu na zewnątrz biorę głęboki oddech, próbując choć trochę się uspokoić, ale nic to nie daje. Pomimo że na zewnątrz udaję, że to wszystko mnie nie rusza, wewnątrz cała trzęsę się ze strachu. 
- Więc? Czego chcesz? - pytam, krzyżując ręce na piersi.
- Spokojnie, nie spiesz się tak. - mówi, podchodząc do mnie, a ja odruchowo robię krok w tył, uderzając w ścianę. - Najpierw sobie porozmawiamy. - Parker opiera się o ścianę, kładąc dłoń tuż obok mojej głowy i tym samym blokuje mi ucieczkę.
- Porozmawiamy o czym? - pytam, mając nadzieję, że nie zauważył, jak drży mi głos.
- Rozmawiam z różnymi ludźmi o różnych rzeczach. - Jake patrzy mi prosto w oczy, coraz bardziej przybliżając swoją twarz do mojej.
- Jakoś mało mnie to obchodzi Parker. - nie spuszczam wzroku z chłopaka. - Powiedz, o co chodzi i daj mi spokój. Muszę wracać na lekcje. Gdybyś zapomniał teraz mamy chemię, z której musimy zrobić projekt, a nie chcę zawalić tego przez Twoje idiotyczne fanaberie. - mówię odważnie, a z ust przydupasów Jake'a wydobywa się głośne "Uuuu"... Idioci.
- No dobra, sama chciałaś. - Parker uśmiecha się cwanie, po czym podaje mi butelkę wody. - Wypij.
- Po co? - patrzę na niego podejrzliwie.
- Wypij. - powtarza bardziej stanowczym tonem. Niepewnie zaczynam pić, ale jak tylko czuję gorzki i ostry posmak napoju, wypluwam wszystko na ziemię, zaczynając się krztusić.
- Odbiło ci?! Nie będę tego piła! - wciskam mu w dłoń butelkę, poprawiam spadający mi z ramienia plecak i szybkim krokiem wracam do szkoły. Nie mogę uwierzyć, że Jake przyniósł do szkoły alkohol. Co mu strzeliło do głowy, żeby robić takie coś?!
Zdenerwowana wchodzę do łazienki, zderzając się niechcący z jedną z uczennic. Mamroczę pod nosem przeprosiny, a następnie wyciągam z plecaka wodę i przepłukuję nią usta. Opieram się rękami o zlew, biorąc głęboki oddech. Muszę się uspokoić, ale nie jest to łatwe. Okropnie boję się, że któryś z nauczycieli wyczuje z moich ust charakterystyczny zapach wódki.
Stawiam plecak na podłogę i kucam obok niego, zaczynając szukać gumy do żucia. Kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce, zawsze miałam gumę w przedniej kieszonce. Teraz niestety nie ma tam ani listka. Dlaczego akurat dzisiaj musiałam zapomnieć tej głupiej gumy?!
Słysząc dzwonek na lekcję zarzucam plecak z powrotem na ramię i niechętnie wychodzę z łazienki. Szybkim krokiem kieruję się w stronę sali, w której mam mieć teraz lekcję, a jednocześnie modlę się, abym nie musiała z nikim rozmawiać. Tak się boję...
- Julia, możemy porozmawiać? - słyszę nagle jedną z nauczycielek. Kobieta uśmiecha się sympatycznie, raczej nie mając złych zamiarów. Kiwam twierdząco głową, przywdziewając na twarz sztuczny uśmiech. Już po mnie...
__________________________________________________________________
Hej!
Jak widzicie, wreszcie pojawia się nowy rozdział! Jej! Bardzo Was przepraszam za tak długą nieobecność, ale było kilka powodów, przez które nie mogłam nic opublikować. Nie będę teraz pisała, co to były za powody, wybaczcie. Niedługo jednak na blogu zajdą zmiany, więc za tydzień, czyli dokładnie 3 września zamiast rozdziału pojawi się specjalny post, w którym wyjaśnię powody mojej nieobecności, a także opowiem trochę o nadchodzących zmianach. Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Do następnego.

Rozdział 124

ROZDZIAŁ 124
*per. Julii*
- No dobra, a co powiesz na to? - pokazuję Lilly już którąś z kolei sukienkę, licząc że wreszcie będzie to ta odpowiednia.
- Nie wydaje ci się zbyt oficjalna? - dziewczyna mierzy wzrokiem czarną, prostą sukienkę.
- Idziesz na chrzciny, nie na osiemnastkę kumpla. - mówię zrezygnowana, odwieszając ubranie.
- Dobra, dobra. Znajdźmy po prostu coś, co nie będzie wyglądało, jakbym wybierała się na pogrzeb. - Lilly wychodzi ze sklepu, ciągnąc mnie za sobą. Nie wiem, który to już sklep, ale chyba wreszcie zaczynam rozumieć niechęć mojej siostry do zakupów.
Od ponad godziny chodzimy po galerii handlowej, a Lilly nadal nie może się na nic zdecydować. To za brzydkie, tamto krótkie, to zbyt oficjalne. Jak tak dalej pójdzie, to do jutra nie wyjdziemy z tego głupiego centrum handlowego.
- Dobra, stój. - zatrzymuję dziewczynę przed wejściem do następnego sklepu. - Jakiej sukienki w ogóle szukasz? Masz jakieś konkretne wymagania, czy liczysz na to, że coś wpadnie ci w oko?
- Na pewno musi być kolorowa i niezbyt oficjalna. Zupełnie jak ja. - uśmiecha się i wchodzi do sklepu. Kilka następnych minut spędzamy na przeglądaniu wieszaków w poszukiwaniu tego idealnego stroju. Kolorowej sukienki co prawda nie znajduję, ale za to w oczy rzuca mi się czarno-biała sukienka z czarnym paskiem. Idealnie pasowałaby do Lilly.
- Patrz, co znalazłam. - pokazuję moją zdobycz dziewczynie, a ona patrzy na mnie niepewnie. - No weź, przynajmniej przymierz.
Lilly bez słowa bierze ode mnie sukienkę, kierując się w stronę przymierzalni. Idę za nią ze zwycięskim uśmiechem, wiedząc że jeśli już przymierzy strój, to jakoś przekonam ją do kupna.
Staję obok przymierzalni, cierpliwie czekając, aż Lilly przymierzy sukienkę, kiedy nagle dzwoni mój telefon. Wyciągam go z kieszeni i patrzę, kto dzwoni. Nieznany numer, znowu. Odbieram zdziwiona, ale tak jak poprzednio nic się nie dzieje. Słychać tylko czyjś oddech, a chwilę później połączenie zostaje przerwane. O co tu chodzi? Przecież nie dawałam nikomu swojego numeru telefonu...
- Julka? - głos Lilly wyrywa mnie z zamyślenia.
- Tak? - pytam nieprzytomnie, przenosząc na nią wzrok. Dziewczyna stoi w znalezionej przeze mnie sukience i wygląda naprawdę fajnie. 
- Czuję się jak pingwin. - twierdzi Lilly, zaczynając udawać pingwina, co doprowadza mnie do nieopanowanego śmiechu. Po chwili dziewczyna dołącza do mnie i obie zwijamy się ze śmiechu.
- To co, bierzesz? - pytam, uspokajając się.
- Niech będzie. Tak szczere, to nie chce mi się już łazić po sklepach. - Lilly zasuwa kotarę i przebiera się w zwykłe ubrania, po czym idzie do kasy, a ja drepczę za nią.
Resztę dnia spędzamy na spacerowaniu i rozmawianiu na temat dzisiejszego dziwnego zachowania Jake'a. Żadna z nas nie wie, co tak naprawdę mu odbiło, ale obie jesteśmy zgodne w tym, że to wszystko robi się coraz bardziej niepokojące.
_______________________________________________________________
Hej!
Wreszcie pojawia się tu rozdział, a mój Internet wreszcie się ogarnął, więc mam nadzieję, że będzie już dobrze i będę mogła dodawać rozdziały regularnie, tak samo jak regularnie będę mogła komentować inne blogi.
P.S. Dzisiaj James kończy 28 lat! Nie wierzę, jak szybko leci czas.
Do następnego.

Fałszywy uśmiech |Logan Henderson|

Kolejny dzień, kolejne obowiązki i kolejne rozczarowania. Otwieram oczy, kierując wzrok na lewą stronę łóżka, z nadzieją, że zobaczę tam mojego chłopaka. Jego jednak tam nie ma, zresztą jak zwykle. To było do przewidzenia.
Wzdycham cicho, po czym biorę z szafki nocnej mój telefon i sprawdzam godzinę. Dziesiąta – Logan już dawno jest w studiu. Szczerze mówiąc, nie chce mi się wstawać, ale wiem, że muszę. Znów mam masę obowiązków, w których nikt mnie nie wyręczy.
Przecieram oczy, a następnie wstaję i idę do łazienki. Zdejmuję pidżamę i wchodzę pod prysznic, puszczając ciepłą wodę. Opieram się plecami o ścianę kabiny, zamykając oczy. Chwila pod prysznicem, to moja ostatnia wolna chwila w tym dniu, więc chcę, aby trwała jak najdłużej.
Niestety już kilka minut później słyszę dźwięk przypomnienia, dochodzący z telefonu. Szybko dokańczam mycie się, a następnie wychodzę spod prysznica i owijam się ręcznikiem. Telefon został w sypialni, więc wychodzę z łazienki, zostawiając za sobą mokre ślady stóp.
Biorę z szafki nocnej smartfona i czytam treść powiadomienia. Kalendarz przypomina mi o dzisiejszej wizycie młodszej siostry mojego chłopaka – szesnastoletniej Presley. Skoro tak, to może zaproszę mojego brata? Loggie nie powinien mieć nic przeciwko, przecież kumpluje się z Drakiem.
Po napisaniu mojemu bratu wiadomości odkładam telefon i idę do garderoby, bo nadal jestem w samym ręczniku. Z uśmiechem rozsuwam drzwi dużego pomieszczenia i zamieram. Garderoba wygląda jakby przeszło przez nią tornado. Duża część ubrań Logana, zamiast na wieszakach i półkach, leży na podłodze, zajmując niemal całą jej połowę. Nie wierzę...
Biorę głęboki oddech, uspokajając nerwy, po czym wchodzę do pomieszczenia i biorę pierwsze lepsze rzeczy z mojej części garderoby, omijając ciuchy mojego chłopaka. Ubieram zwykłe dżinsy i białą bluzkę na ramiączkach, a następnie zabieram się za sprzątanie.
Wieszam bluzy Loggiego na wieszakach, a resztę ubrań składam w kostkę i układam je na półkach. Myśląc, że wszystkie rzeczy są już na swoich miejscach, kieruję się do drzwi garderoby, jednak w połowie drogi potykam się o coś leżącego na podłodze. Patrzę zdziwiona na tę rzecz, a po chwili na mojej twarzy pojawia się lekki uśmiech. Kucam i podnoszę z ziemi czarną skórzaną kurtkę, a przed oczami zaczynają przelatywać mi wszystkie wspomnienia związane z Loganem. Nasze pierwsze spotkanie, pierwszy wspólny wypad na miasto, pierwszy wspólny odcinek serialu, pierwsza nocna rozmowa. I pomyśleć, że byliśmy wtedy tylko głupimi nastolatkami, które chciały dobrze się bawić.
Wstaję z podłogi i podchodzę do rzędu wieszaków, po czym ostrożnie odwieszam kurtkę na miejsce obok innych kurtek mojego chłopaka. Obok kurtek, bez których kiedyś nie wyobrażał sobie wyjścia z domu. Kurtek, z którymi nigdy się nie rozstawał. Kurtek, które jeszcze kilka lat temu zakładał codziennie, niezależnie od pogody.
Wzdycham cicho i wychodzę z garderoby, kierując się do kuchni. Muszę wykombinować coś na obiad dla Logana, który niedługo powinien wrócić z pracy. Szczerze mówiąc nie chce mi się robić dzisiaj niczego wyszukanego, więc stawiam na zwykłe steki.
Kiedy już chcę wziąć się za gotowanie, słyszę dzwonek do drzwi. To pewnie Presley. Wychodzę z kuchni i idę szybkim krokiem do wyjścia. Otwieram drzwi, za którymi dostrzegam siostrę Logana oraz mojego brata.
— Hej mała. — Mój bliźniak od razu mnie przytula. — Jak tam? Wszystko okay?
— Tak, pewnie. — Uśmiecham się lekko, nie chcąc martwić Presley, która zawsze wszystko bierze zbytnio do siebie.
— Ta... Logan jest? — pyta Drake, wchodząc do środka.
— Jeszcze nie, ale niedługo powinien wrócić.
— Czyli załapaliśmy się na obiad? — W oczach mojego brata dostrzegam znajomy blask.
— Tak żarłoku, nakarmię cię — mówię ze śmiechem.
— A zrobimy ciasteczka? — wtrąca się Presley.
— No pewnie, chodź. — Biorę od dziewczyny jej torebkę i kładę ją na szafce do butów stojącej niedaleko, a następnie biegnę razem z szesnastolatką i Jackiem do kuchni.
Przygotowuję wszystko do zrobienia ciasteczek, a Presley zakłada swój kuchenny fartuch, który zawsze jest w naszym domu. Chwilę później zaczynamy przygotowywać słodką przekąskę. O dziwo Drake też przyłącza się do wspólnego gotowania, chociaż nigdy nie ciągnęło go do kuchni i rzadko kiedy robił coś z własnej, nieprzymuszonej woli.
Podczas robienia ciasteczek nie obywa się oczywiście bez masy śmiechu i mąki w całej kuchni. Presley miała świetny pomysł z tymi ciastkami. Muszę przyznać, że już dawno się tak dobrze nie bawiłam. Odkąd wyprowadziłam się z rodzinnego domu, po prostu nie miałam na to czasu. Praca, zajmowanie się domem i znoszenie humorków Logana zajmowały mi cały czas i wręcz doskonale psuły humor.
Wkładając blachę z uformowanym w kształt okręgów ciastem do piekarnika, słyszę dźwięk przychodzącego SMSa. Zamykam piec i włączam go, biorąc do ręki telefon, po czym otwieram wiadomość, która okazuje się od Loggiego. Chłopak informuje mnie w niej, że wróci dzisiaj później i żebym nie czekała z obiadem. Świetnie...
— Co jest? — pyta Drake, kiedy Presley opuszcza na chwilę kuchnię.
— Logan mi napisał, że wróci dzisiaj później. — Wzdycham, siadając na krześle.
— Czyli nic się nie zmieniło? Jak długo jeszcze zamierzasz dawać się tak traktować, co?
— O co ci chodzi? Przecież Loggie traktuje mnie normalnie — mówię zdziwiona.
— Nie Erin, on traktuje cię jak służącą. Zrób to, zrób tamto, idź tam, ugotuj to.
— Mieszkamy razem, a on pracuje, więc ja zajmuję się domem. To normalne Drake.
— Ty też chodzisz do pracy, pamiętasz? Powinniście dzielić się obowiązkami. On też umie sprzątać, gotować, czy prać. Otrząśnij się wreszcie — mówi, a w moich oczach pojawiają się łzy.
— Wiem o tym, ale kocham go i chcę, żeby był szczęśliwy. Nie chcę, żeby musiał robić coś, na co nie ma ochoty.
— A może już czas odpuścić? Może czas, żebyś wreszcie pomyślała o swoim szczęściu? Czego tak naprawdę chcesz?
— Chcę, żeby było jak dawniej. Jak przed tą głupią przeprowadzką. Drake, ja nie wiem, ile jeszcze wytrzymam, jeśli nic się nie zmieni. — Patrzę na mojego brata ze łzami w oczach, prosząc o pomoc.
— Spróbuj z nim porozmawiać, a jeśli nic to nie da, to... skończ z nim i z tym związkiem. Jeśli będzie taka potrzeba, pomogę ci, ale przestań łudzić się, że Logana nagle olśni i sam z siebie zacznie ci pomagać. Tak nie będzie Erin. Zrozum to wreszcie.
— Pogadam z nim jak tylko wróci — zapewniam i wycieram łzy, a następnie ponownie przywdziewam na twarz uśmiech, widząc Presley wchodzącą do kuchni.
Reszta dnia mija naszej trójce na rozmowie i zajadaniu ciasteczek, przy jednoczesnym oglądaniu filmów. Muszę przyznać, że całkiem dobrze się bawię. Przynajmniej mogę zająć czymś głowę i nie rozmyślać ciągle o Loganie. A tak na marginesie, ciasteczka wyszły nam świetnie.
— Jesteśmy! — Słyszę nagle głos Loggiego, który chwilę później wchodzi do salonu i podkrada nam jedno ciastko, witając się z Presley.
— My? — pytam zdziwiona.
— Tak, my. — Daje się słyszeć kobiecy głos, a w drzwiach staje jedna ze współpracowniczek mojego chłopaka – Malese Jow. O nie, tylko nie ona.
— Loggie, musimy pogadać. Teraz. — Wstaję, łapiąc chłopaka za nadgarstek.
— O czym? — Logan patrzy na mnie ze zdziwieniem.
— Po prostu chodź, okay? — proszę, będąc już na skraju cierpliwości.
— Niech ci będzie, byle szybko. — Chłopak przewraca oczami i wymija mnie, kierując się do sypialni. Biorę głęboki oddech na uspokojenie, a następnie ruszam w tym samym kierunku.
Kiedy wchodzę do sypialni, Logan wpatruje się w mokre ślady stóp, wychodzące z łazienki. No nie, kompletnie o nich zapomniałam! A zresztą, teraz mam większe problemy niż drobne niedociągnięcie w sprzątaniu.
— Serio? Nie umiesz nawet porządnie posprzątasz? — Na twarz Logana wstępuje kpiący uśmieszek.
— Mógłbyś na chwilę zapomnieć o obowiązkach i mnie posłuchać? Loggie, to naprawdę jest bardzo ważne.
— Niech ci będzie. — Chłopak siada na łóżku. — No więc? Co jest takie ważne? O czym musimy tak pilnie porozmawiać?
— O nas Logan. — Siadam obok niego, łapiąc jego zdziwiony wzrok. — Posłuchaj, ja już nie daję rady. Odkąd się tu wprowadziliśmy, wszystko się posypało. Nie dość, że kompletnie nie mamy już dla siebie, bo wracasz na obiad, a potem wychodzisz z kumplami i wracasz w nocy, to jeszcze haruję praktycznie na dwa etaty. Najpierw w zwykłej pracy, a potem w domu, bo potrafisz nawrzeszczeć na mnie za najmniejszą drobinkę kurzu, jaką zauważysz. Loggie, ja już naprawdę mam dość. Kocham cię, ale nie chcę tak żyć i...
— Oj, nie przesadzaj — przerywa mi Logan. — Do twoich obowiązków należy zajmowanie się domem. Jak chcesz, to możesz nawet zwolnić się z pracy, zarabiam wystarczająco dużo.
— Nie o to mi chodzi. Ja nie potrzebuję ciągłego siedzenia w domu, tylko spędzenia z tobą odrobiny czasu i pomocy w domowych obowiązkach, nie rozumiesz?
— Przestań się nad sobą użalać, dobra? Malese też pracuje, a potem wykonuje domowe obowiązki i jakoś nie narzeka.
— Może dlatego, że Malese nadal mieszka z rodzicami i ma do pomocy rodzeństwo? — sugeruję zła.
— No i co z tego? Robi tyle samo, co ty, a może nawet więcej. — Logan uparcie obstaje przy swoim.
— Naprawdę? A to ciekawe, bo jakoś nie wygląda na zmęczoną. Wręcz przeciwnie. Ma ciągle nową fryzurę, makijaż jakby wracała prosto od kosmetyczki i paznokcie jak od manicurzystki. A ja? Ja nie mam nawet czasu odwiedzić moich rodziców, a co dopiero o pójść do kosmetyczki.
— Takie wybrałaś życie, to nie jest moja wina — twierdzi Loggie, patrząc na mnie obojętnie.
— Nie Logan, nie wybrałam takiego życia. Wybrałam życie z chłopakiem, który miał mi pomagać i przy mnie być, nie z chłopakiem, który niemal codziennie wraca nad ranem i potrafi mnie zbesztać, kiedy nie spełnię jakiejś jego zachcianki.
— Jak coś ci się nie podoba, to możesz się wyprowadzić, droga wolna.
— Tak chyba będzie najlepiej — szepczę, a w moich oczach pojawiają się łzy.
— No i dobrze, wreszcie będzie spokój — twierdzi i wychodzi z sypialni, a ja ze łzami w oczach wyciągam z szafy walizkę, zaczynając się pakować. Już dawno powinnam była to zrobić. Byłam głupia, wierząc że jeszcze będzie między nami tak jak dawniej, ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. Moja właśnie umarła.
Kilka minut później słyszę, jak ktoś wchodzi do pokoju. Patrzę zapłakana w stronę drzwi, w których dostrzegam Drake'a. Już wszystko wie, widzę to po jego minie. W ciszy pomaga mi dokończyć pakowanie, a następnie bez słowa bierze moją walizkę i wychodzi.
Oddycham głęboko, wycieram łzy i wychodzę z sypialni. Idę w kierunku wyjścia, nie mając nawet zamiaru żegnać się z Loganem. Już wszystko sobie powiedzieliśmy, nie ma sensu w kółko powtarzać tego samego.
— Ej, ty! — Słyszę za plecami głos Malese, kiedy sięgam do klamki. Zdziwiona odwracam się w jej stronę. Dziewczyna stoi ze szklanką soku winogronowego w ręce, a na jej twarzy gości cwany uśmieszek. — To na do widzenia — mówi, po czym wylewa na mnie całą szklankę soku. Piszczę zaskoczona i zaciskam oczy, chroniąc jej przed falą lepkiego napoju.
— Oszalałaś?! Jesteś nienormalna! — patrzę na nią zszokowana, a po chwili przenoszę wzrok na wychodzącego z salonu Logana, mając nadzieję, że jakoś zareaguje.
— Co się tak gapisz? Dobrze ci tak, wynocha. — Na twarzy chłopaka widać wściekłość wymieszaną z kpiną.
— Jak sobie życzysz. — Uśmiecham się sztucznie, powstrzymując płacz i wychodzę z domu.
Chwilę później wsiadam do samochodu mojego brata, który zamiast zapytać, co się stało, daje mi czas na ochłonięcie. Opieram czoło o zimne okno w aucie i głośno wypuszczam z płuc powietrze. Całe napięcie, które towarzyszyło mi przez dłuższy czas uchodzi ze mnie, a jego miejsce zastępuję ulga i upragniony spokój.
Po raz ostatni patrzę na dom, który miał być początkiem czegoś pięknego, a z mojej twarzy raz na zawsze schodzi wreszcie fałszywy uśmiech.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej!
Zgodnie z obietnicą, dzisiaj pojawia się kolejny oneshot. Wiem, że miał być o 16, ale mój Internet od kilku dni jest na mnie obrażony i nie działa, a jak już działa, to przez pół godziny wczytuje mi się jedna strona...
Nieważne, możecie napisać, jak podobała Wam się ta jednorazówka oraz grafika do niej dołączona. Następna jednorazówka pojawi się prawdopodobnie za miesiąc, a nowy rozdział już za tydzień.
Do następnego!

Rozdział 123

ROZDZIAŁ 123
KILKA DNI PÓŹNIEJ
*per. Julki*
Ze snu wyrywa mnie dźwięk mojego budzika. Wyciągam rękę i po omacku wyłączam alarm, otwierając powoli oczy. Biorę z szafki nocnej telefon, a następnie sprawdzam godzinę. Siódma rano, w dodatku poniedziałek, cudnie.
Wstaję ledwo z łóżka i wlokę się ledwo żywa w stronę łazienki. Tej nocy prawie w ogóle nie spałam. Przez niemal cały czas miałam koszmary. Budziłam się co kilka minut, a potem kompletnie nie mogłam zasnąć, no a jak już zasnęłam, to znów miałam koszmar. I tak w kółko, przez całą noc.
Z łazienki wychodzę dopiero po pół godzinie. To chyba mój rekord szykowania się do szkoły. No ale co się dziwić, skoro ja dobre dziesięć minut nakładałam pastę na szczoteczkę? Ehh... podejrzewam, że jeśli dzisiaj w szkole nie zasnę, to będzie to cud.
Powolnym krokiem wchodzę do kuchni, ale nikogo tam nie zastaję. Patrzę zdziwiona na zegar, wiszący na ścianie. Wpół do ósmej, mama powinna już być na nogach. Zaniepokojona chcę już nawet iść do pokoju rodziców, kiedy zauważam na lodówce zapisaną karteczkę. Biorę ją do ręki i odczytuję wiadomość. Okazuje się, że tata został pilnie wezwany do firmy, a mama siedzi u sąsiadki obok i pilnuje jej dziecka.
Wracam szybko do pokoju, z którego biorę plecak i komórkę, a następnie wracam do kuchni, biorę z półmiska owoców jabłko i wychodzę z mieszkania. Chwilę później pukam do sąsiadki, a drzwi otwiera mi moja mama z dwuletnim chłopcem na rękach.
- Dasz mi pieniądze na lunch? Nie zdążyłam zrobić sobie śniadania, a zaraz muszę być w szkole. - mówię prosto z mostu, spoglądając co kilka sekund na zegar w telefonie.
- Pewnie kochanie, dwadzieścia dolarów wystarczy? - pyta mama, wyciągając banknot z kieszeni spodni.
- Powinno wystarczyć, dzięki. - stawiam plecak na podłodze i kucam obok niego, chowając pieniądze do jednej z przegródek.
- Jedziesz dzisiaj do szkoły z tym chłopakiem, tak? - pyta nagle moja rodzicielka, kompletnie mnie zaskakując.
- Z jakim chłopakiem? - pytam zdziwiona, zarzucając plecak z powrotem na ramię.
- Jakąś godzinę temu był u nas taki chłopak. Twierdził, że jest twoim kolegą z klasy i umówiliście się, że dzisiaj jedziecie razem do szkoły. Powiedziałam mu, że jeszcze śpisz, ale on stwierdził, że w takim razie poczeka na parkingu. - wyjaśnia mama, totalnie zbijając mnie z tropu.
- Okay? No dobra, to lecę zobaczyć, co to za chłopak. A, właśnie, mam pytanie. Mogłabym dzisiaj po lekcjach nie wracać od razu do domu? - patrzę niepewnie na mamę.
- A gdzie jeszcze chcesz iść?
- Do galerii handlowej, z Lilly. Obiecałam, że pomogę wybrać jej strój na chrzest jej siostrzenicy. To mogę?
- Dobrze, ale masz zadzwonić jak tam dotrzesz. Aha, i nie wróć zbyt późno. - stawia warunki mama.
- Jasne, nie ma problemu. Dzięki! - pędzę w stronę schodów, widząc że jest już za dziesięć ósma. Biegnę na parter, a stamtąd wybiegam na parking, rozglądając się za rzekomym chłopakiem, o którym mówiła mama, a chwilę później doznaję szoku.
Na samym środku parkingu, oparty nonszalancko o czarny samochód stoi nie kto inny, jak Jake. Kiedy mnie zauważa przywołuje mnie do siebie gestem ręki, lekko się uśmiechając. Ten uśmiech jednak jest inny niż wszystkie dotychczasowe. Nie jest wyniosły, czy cwany, tylko sympatyczny i niewinny. Co jest?
Podchodzę niepewnie do chłopaka, gotowa do ewentualnej ucieczki. Nie chce mi się wierzyć, że przyjechał po mnie sam z siebie, bez żadnego ukrytego celu. Poza tym, skąd miał mój adres? Skąd w ogóle wiedział, w którym mieszkaniu mieszkam?
- Wsiadaj, zaraz się spóźnimy. - mówi Parker, bez żadnego przywitania.
- Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym wsiąść z tobą do auta i gdziekolwiek pojechać.
- Zaraz się spóźnimy? - patrzy na mnie rozbawiony. - Poza tym, jesteśmy w jednej paczce, co cię nagle ugryzło?
- To, że jesteśmy razem w jednej paczce nie znaczy jeszcze, że muszę z tobą gdziekolwiek jechać. Poza tym, od kiedy ty jesteś taki miły?
- Ludzie się zmieniają. - twierdzi, puszczając mi z uśmiechem oczko, a następnie wsiada do samochodu. - Jedziesz czy nie?
- Nie. - zawzięcie stoję przy swoim. Jake wzrusza jedynie ramionami i odpala silnik, po czym odjeżdża, zostawiając mnie samą na parkingu.
Wzdycham cicho i wracam z powrotem do hotelu, odpuszczając dzisiejszy dzień w szkole. Jak raz nie pójdę, to nic mi nie będzie. Przynajmniej porządnie się wyśpię i będę miała siłę na zakupy z Lilly.
__________________________________________________________________
Hej!
Wiem, że dzisiaj miała być jednorazówka, ale sprawy się trochę pokomplikowały i dzisiaj wstawiam zaległy rozdział, który powinien pojawić się w zeszłym tygodniu. Niestety wyszło tak, że pomimo szczerych chęci utknęłam na kilka dni w łóżku z wysoką gorączką i brakiem sił na cokolwiek. Serio, jedyne co robiłam, to słuchałam muzyki, spałam i oglądałam mecze Mundialu. Cudownie, prawda?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, w złości ludzie myślą (i mówią) kompletne bzdury.
W sumie, Teri mogłaby to zrobić i być takim jakby pośrednikiem.
Okay, wiem że Violka była na końcu z Leonem, ale ciekawi mnie jedna rzecz. Co do kija stało się z Tomasem?!
Co to Malec?
A, jeszcze jedno. Dzisiaj, najpóźniej jutro, możesz spodziewać się komentarzy ode mnie, bo będę nadrabiać Twojego bloga.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.