Rozdział 130

ROZDZIAŁ 130
*per. Henry'ego*
Wybiegam ze szkoły, nie zważając na to, że powinienem być teraz na lekcjach, ani na to, że kumple i Emma biegną za mną, dopytując, co się dzieje. Wsiadam na rower, zakładam kask i odjeżdżam spod szkoły najszybciej, jak tylko potrafię. Pędzę do domu, wjeżdżając we wszystkie skróty, jakie znam.
Kilka minut później podjeżdżam wreszcie pod dwupiętrowy budynek. Zsiadam z roweru, rzucając go niedbale na ziemię, a kask ląduje obok. Wpadam do mieszkania, z hukiem zamykając drzwi.
- Mamo! Mamo! - wołam, biegając po domu w poszukiwaniu kobiety.
- Henry? Dlaczego nie jesteś w szkole? - mama pojawia się na schodach, niosąc kosz z praniem.
- Mamo, proszę, odłóż to... - zabieram jej ubrania - ...i zabukuj bilety na najbliższy lot do Los Angeles. Ja pójdę się spakować.
- Po co nam bilety do Los Angeles i dlaczego idziesz się pakować? - pyta tata, który właśnie wszedł do domu.
- Tak w wielkim skrócie, Julka została dźgnięta nożem i jest w szpitalu, a ja muszę przy niej być. - wyjaśniam, starając się zachować resztki spokoju.
- Synu, nie mam pojęcia, kim jest Julka, ale w tym momencie nie ma opcji, żebyśmy wybrali się tak daleko. W tym tygodniu masz dużo sprawdzianów, a poza tym nie mamy pieniędzy na bilet. Ten miesiąc nie był dla naszej firmy zbyt łaskawy.
- Julia to moja była dziewczyna. Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie. Muszę tam jechać, rozumiecie? Muszę przy niej być, ja ją kocham! - podnoszę głos, pozwalając emocjom nad sobą zapanować.
- Henry, masz dopiero czternaście lat, to zwykłe zauroczenie. A tata ma rację, nie możesz teraz wyjechać, przykro mi. - mama całuje mnie w głowę i idzie do kuchni, a tata jedynie klepie mnie po ramieniu w drodze do garażu.
Stoję przed schodami, patrząc w przestrzeń i czuję, jak do oczu napływają mi łzy. Niewiele myśląc, wypadam z mieszkania i znów wsiadam na rower. Ruszam z miejsca, z każdą chwilą rozpędzając się coraz bardziej. Zaciskam ręce na kierownicy najmocniej, jak potrafię, a w oczach czuję łzy wściekłości, które chwilę potem zaczynają płynąć po moich policzkach, ale nie dbam o to. Zaczynam pedałować coraz szybciej, jeszcze mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Ręce zaczynają mnie piec, a łez w oczach jest coraz więcej. Ledwo widzę drogę, ale nie zwalniam. Jadę prosto do celu.
Jakiś czas później dojeżdżam do Central Parku. Znajduję pustą alejkę i podjeżdżam do jednej z ławek. Rzucam rower i kask na ziemię, po czym wchodzę między drzewa. Zaczynam wrzeszczeć, waląc pięściami w jedno z drzew. Wyrzucam z siebie wszystkie miotające mną emocje, nie zważając nawet na to, że za chwilę mogą zbiec się gapie.
Kiedy czuję, że nie mam już więcej sił, opieram się o stojące za mną drzewo, a następnie osuwam się po nim, lądując na ziemi. Podciągam kolana pod brodę i chowam w nie głowę, jednocześnie obejmując je ramionami. Z moich oczu nadal lecą łzy, a moim ciałem wstrząsa szloch. Jeszcze nigdy tak się nie czułem. Tak bezsilny. Tak przerażony.

Nie wiem, ile mija czasu, gdy słyszę dzwonek mojego telefonu. Drżącymi rękami wyciągam smartfon z kieszeni. Ma zbity ekran i wygląda jakby zaliczył upadek z co najmniej trzeciego piętra, a nie z moich dłoni, które swoją drogą nie wyglądają lepiej. Są całe poranione i zakrwawione. Dopiero po zauważeniu w jakim są stanie, zaczynam czuć okropne szczypanie i ból, który towarzyszył mi prawdopodobnie przez cały ten czas.
Syczę cicho i sprawdzam, kto dzwoni. Widząc numer mojej mamy, od razu odrzucam połączenie. Nie mam zamiaru z nią teraz rozmawiać. Z tatą zresztą też nie. Muszę szybko wymyślić jakiś sposób, żeby ich wykiwać i polecieć do Julki, nawet jeśli miałoby to skutkować dożywotnim szlabanem i utratą reszty ich zaufania.
Chwilę później do głowy wpada mi pewien pomysł. Wycieram zakrwawione dłonie w bluzkę i nią też ocieram łzy z policzków. Wsiadam na rower i jadę z powrotem do domu, jednak nie pędzę już jak nienormalny. Jadę szybko, ale spokojnie.
Po dotarciu do mieszkania, od razu idę do swojego pokoju, ignorując wściekłą mamę. Zamykam się w swoich czterech ścianach, a następnie wyrzucam z plecaka wszystkie książki i zaczynam się pakować. W zasadzie nie wiem, czy można nazwać to pakowaniem. Po prostu wrzucam ubrania do torby, nawet ich nie składając. Przez telefon bukuję bilet na najbliższy samolot do Los Angeles, płacąc swoimi oszczędnościami. Szybko przebieram się w czystą bluzkę, tę zakrwawioną wrzucając pod łóżko, z nadzieją że tam mama nie zajrzy. Następnie otwieram szufladę biurka i z samego jej dna wyciągam podrobione dokumenty. Dawno ich nie używałem i po ostatniej wpadce obiecałem mamie, że je spalę, ale coś mi mówiło, żeby tego nie robić. Czułem, że będą mi jeszcze potrzebne, a właśnie teraz są. Wrzucam je do plecaka razem z moją prawdziwą legitymacją, a na wszelki wypadek wrzucam tam też zgodę na lot z podrobionymi podpisami rodziców.
Zarzucam na siebie bluzę i otwieram okno, które na całe szczęście wychodzi na ogród. Wyrzucam na trawę torbę z rzeczami, a następnie staję na parapecie i zeskakuję z niego, lądując sprawnie obok plecaka. Nie pierwszy raz wymykam się z domu, umiem to robić. Wyrzucam torbę przez płot, po czym sam przez niego przeskakuję. Biorę do ręki moje rzeczy, ruszając z miejsca. Biegnę w stronę lotniska, nie oglądając się za siebie.

Kiedy wbiegam do budynku, mam jeszcze kilka minut do odlotu. Wyciągam z kieszeni rozbity telefon i wybieram numer do Teri. Moja siostra jednak nie odbiera. Biorę głęboki oddech, po czym próbuję ponownie, ale efekt jest taki sam. Klnę cicho pod nosem, a następnie wyłączam telefon i idę na odprawę, słysząc komunikat. Cudem udaje mi się oszukać pracowników lotniska, dzięki czemu wchodzę bez problemu do samolotu i zajmuję swoje miejsce, zapinając pasy.
Kiedy maszyna wzbija się w powietrze, patrzę przez okno. Przez moment myślę o moich rodzicach, których nie powiadomiłem o zniknięciu, ale szybko o tym zapominam. Nie mam wyrzutów sumienia z powodu ucieczki, choć wiem, że jeśli mama dostanie się do mojego pokoju, jedynym co zobaczy, będzie częściowo opróżniona szafa i otwarte okno.
________________________________________________________________
Witajcie!
Jak widzicie, pomimo że dzisiaj jest Wigilia Bożego Narodzenia, postanowiłam dodać normalny rozdział zamiast świątecznego oneshota. Jest to spowodowane tym, że niestety nie byłam do końca zadowolona z jednorazówki, którą napisałam. W tym wyjątkowym dniu chciałabym życzyć Wam jednak zdrowia, szczęścia oraz wesołych i spokojnych świąt.

Dzisiaj mam również pewne ogłoszenie. Jakiś czas temu zaczęłam realizować nowy projekt, którego temat jest jednak niespodzianką. Więcej dowiecie się 1 stycznia, kiedy to zacznę regularną publikację projektu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i będziecie ze mną przez czas jego trwania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, Julka dostała już kilka takich telefonów i raczej nie wyglądała na przestraszoną. Bardziej na zdziwioną.
W zasadzie to prawda.Oj, wiem, wiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wesołych świąt!

2 komentarze:

  1. Zacznijmy od tego, że reakcja Henry'ego za bardzo mnie nie dziwi, ale jego mamy już tak. Ona na serio nie kojarzy Julki? Nawet ze słyszenia? Przecież Henry musiał o niej gadać.
    mamusia i Tatuś się nie zgodzili. To co? Lecimy stopem?
    Rety... żeby sobie jakiejś krzywdy nie zrobił.
    Oj czarno to widzę...
    On na serio ma lewe papiery? O matko...
    A nie pomyślał, że oni mogą do rodziców zadzwonić?
    To dopiero fuks...
    Rozdział super! Czekam na nn! Wesołych świąt! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale idiota, przecież jest niepełnoletni i policja go tak czy siak ściągnie do domu. Po za tym nie trzeba być przy kimś fizycznie, żeby komuś pomóc.
    Czekam xo

    OdpowiedzUsuń

Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu są jedynie wytworem mojej wyobraźni i nie miały miejsca w realnym świecie.
Wszelkie zbieżności imion i nazwisk są przypadkowe.
Niektóre informacje zostały zmienione na potrzeby opowiadania.
Enjoy! :D