Rozdział 131

ROZDZIAŁ 131
*per. Patrycji*
- Skarbie, proszę, usiądź. Wszystko będzie dobrze, a twoje dreptanie jej nie pomoże. - Kendall łapie mnie za rękę, usiłując posadzić mnie na krześle.
- Zostaw mnie. - wyrywam dłoń z jego uścisku. Chodzę w kółko po szpitalnym korytarzu, powstrzymując płacz, ale łzy same cisną mi się do oczu, gdy patrzę na drzwi sali operacyjnej. Moja siostra... moja mała siostrzyczka walczy tam teraz o życie, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Nie mogę jej pomóc. Jestem okropną starszą siostrą. Tak bardzo skupiłam się na Kendallu i na moim życiu, że nie zdołałam ochronić Julki, pomimo że dawała mi wyraźne znaki, że potrzebuje pomocy. Już kiedy opowiadała mi o tym całym bad boyu powinna mi się zaświecić czerwona lampka. Powinnam była zignorować protesty Julii i powiedzieć o wszystkim rodzicom. Kiedyś bym tak zrobiła, nie mam pojęcia, dlaczego teraz postąpiłam inaczej. Co się ze mną stało?
Spoglądam na wiszący na ścianie zegar, uświadamiając sobie, jak długo Julka jest już na operacji. Łzy zaczynają płynąć po moich policzkach, a ja nie umiem dłużej tego powstrzymać. Chwilę później czuję uścisk Kendalla. Wtulam się w chłopaka i uwalniam przeraźliwy szloch, ciążący mi od wejścia do szpitala. Kend przytula mnie mocniej, zaczynając gładzić moje plecy.
- Henry?! - słyszę nagle zaskoczony głos Teri. Odwracam się na pięcie, odrywając się od Kendalla. Młody Forman przemierza szpitalny korytarz z plecakiem na ramieniu. Jego dłonie są zadrapane i poranione, a oczy smutne i zmęczone. - Co tutaj robisz?
- Gdzie jest Julka? Co z nią? - nastolatek przytula przelotnie swoją siostrę na powitanie, rozglądając się za swoją rówieśniczką.
- Jest operowana. - odpowiada zgodnie z prawdą Teri. Henry opada z ciężkim westchnieniem na jedno z wolnych krzeseł, zrzucając z ramion plecak. Opiera głowę o ścianę i zamyka oczy.
- Po co w ogóle tu przyjechałeś? Dlaczego tu jesteś? - pytam niezbyt miło, wpatrując się w chłopaka.
- Naprawdę myślałaś, że będę spokojnie siedział w Nowym Jorku, kiedy Julka będzie walczyła o życie? Przeliczyłaś się.
- Masz tupet, żeby przyjeżdżać tu po tym, co jej zrobiłeś. - mówię z kpiną.
- Zamknij się, dobrze? - cedzi nastolatek przez zaciśnięte zęby. - Wiem, że popełniłem błąd, nie musisz mi o tym przypominać.
- Uważaj na słowa.
- Bo co?! Bo jesteś starsza?! - Henry wstaje gwałtownie z krzesła, patrząc na mnie ze złością.
- Tak i jeszcze dlatego, że jestem siostrą Julki. Jeśli chcesz mieć z nią jeszcze jakiekolwiek kontakty, pilnuj się.
- Szantażujesz mnie?!
- Staram się chronić swoją młodszą siostrę!
- Serio?! To gdzie byłaś, kiedy ktoś wbijał jej nóż w brzuch?! No właśnie, nie było cię. - syczy z nienawiścią chłopak, a do moich oczu napływają łzy. Odbiegam, zanim zdążą wypłynąć. Wiem, że Henry ma rację. Nie ochroniłam jej. Nie było mnie przy niej, kiedy byłam potrzebna.
Wbiegam do toalety i zamyka się w jednej z kabin. Siadam na zamkniętej muszli klozetowej, chowając twarz w dłonie. Uwalniam łzy, zaczynając szlochać. Nie wybaczę sobie tego. Nigdy nie wybaczę sobie zbagatelizowania problemów Julki z tym badboyem. Mogłam zapobiec tragedii. Gdybym tylko bardziej zainteresowała się tą sprawą. Gdybym powiedziała rodzicom. Gdybym pilnowała dzisiaj Julki, nie doszłoby do tego. Siedziałybyśmy teraz w domu, oglądały filmy i obżerały się lodami. Zamiast tego wybrałam randkę z Kendallem, a moja siostrzyczka musi walczyć teraz walczyć przez to o swoje życie.
- Patrycja? - niespodziewanie słyszę głos Kasi. - Pati, jesteś tu?
- Zostaw mnie. - proszę cicho, łamiącym się głosem.
- On nie chciał tego powiedzieć.
- Ale powiedział. I miał całkowitą rację. Nie było mnie przy niej. Nie ochroniłam jej.
- Nieprawda, nie mogłaś nic zrobić.
- Mogłam zrobić wiele rzeczy. Czułam, że nie powinnam dzisiaj iść na tę randkę. Czułam, że nie powinnam nigdzie wychodzić. - wzdycham, powstrzymując kolejną falę łez.
- Daj spokój, przecież nie możesz pilnować Julki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ma czternaście lat i własny rozum. Wiedziała, że może przyjść do ciebie z każdym problem, ale nie zrobiła tego. Nie chciała twojej pomocy.
- Powiedziała mi o tym chłopaku. Może miała nadzieję, że powiem o tym rodzicom? Może gdybym to zrobiła, nic by się nie wydarzyło? - zastanawiam się na głos.
- A może byłoby jeszcze gorzej? Pati, nie możesz obwiniać się o to, na co nie miałaś wpływu. 
- Niby co mogło być gorsze od noża wbitego w brzuch? - wychodzę z kabiny, patrząc na Kasię z niedowierzaniem.
- Kulka w głowę? Wtedy nie miałaby już szans na przeżycie, a nie wiesz, do czego ten chłopak jest zdolny. Nie wiesz, co mogłoby się jeszcze stać.
- Ale...
- Nie Pati, nie ma żadnego "ale". Weź głęboki oddech, przemyj twarz zimną wodą i idź pod blok operacyjny, bo właśnie tego potrzebuje teraz Julka. Jasne? - Kasia próbuje przemówić mi do rozsądku.
- Jasne, dziękuję. - przytulam ją, po czym przemywam twarz zimną wodą i wychodzę z łazienki, a moja przyjaciółka idzie za mną.
Patrzę w stronę bloku operacyjnego i zamieram, widząc lekarza, rozmawiającego z moimi rodzicami. Patrzę przerażona na Kasię, a ona na mnie. Czym prędzej ruszamy z miejsca i biegniemy w stronę lekarza, chcąc wreszcie dowiedzieć się, co z Julką.
________________________________________________________________
Hej!
Na wstępie chciałam Was poprosić, abyście nie zabijali mnie za zakończenie. Wiem, że znowu bawię się w Polsat, ale czasami trzeba, prawda? Od następnych rozdziałów postaram się nie robić już cliffanderów tak często, jak teraz. Nie wiem, czy się uda, ale przynajmniej spróbuję.
A jako że dzisiaj jest Sylwester chciałam bardzo podziękować Wam za ten rok, który mimo wszystko był według mnie dość produktywny. Wiem, że miałam kilka przerw w blogowaniu, więc jako postanowienie noworoczne, postaram się w roku 2019 nie robić już żadnych przerw i dodawać rozdziały regularnie. Będzie to tym trudniejsze, że teraz do ogarnięcia będę miała trzy blogi.
Pisałam to już w zeszłej notce, ale dzisiaj chcę Wam o tym przypomnieć. Już jutro startuje moje nowe opowiadanie, którego tematyką znów będzie Big Time Rush. Co prawda nie chcę bezpośrednio zdradzać, o czym dokładnie będzie nowy projekt, jednak chcę podzielić się z Wami małą zapowiedzią graficzną (którą wykonała oczywiście Maddie17xxx z Wattpada), więc może ktoś z Was się domyśli. Jeśli będziecie mieli jakieś pomysły, napiszcie je w komentarzu. Oto zapowiedź:
I jak? Domyślacie się już, o czym będzie opowiadanie?
A tak swoją drogą, czy Wy macie jakieś postanowienia noworoczne? O moich już wiecie, więc napiszcie trochę o swoich. Chętnie poczytam.
No i to chyba wszystko, co chciałam powiedzieć. Pamiętajcie, że jutro widzimy się na nowym blogu, a w piątek na moim drugim blogu. Wszystkie linki znajdziecie jutro w zakładkach.
Szczęśliwego Nowego Roku!

Rozdział 130

ROZDZIAŁ 130
*per. Henry'ego*
Wybiegam ze szkoły, nie zważając na to, że powinienem być teraz na lekcjach, ani na to, że kumple i Emma biegną za mną, dopytując, co się dzieje. Wsiadam na rower, zakładam kask i odjeżdżam spod szkoły najszybciej, jak tylko potrafię. Pędzę do domu, wjeżdżając we wszystkie skróty, jakie znam.
Kilka minut później podjeżdżam wreszcie pod dwupiętrowy budynek. Zsiadam z roweru, rzucając go niedbale na ziemię, a kask ląduje obok. Wpadam do mieszkania, z hukiem zamykając drzwi.
- Mamo! Mamo! - wołam, biegając po domu w poszukiwaniu kobiety.
- Henry? Dlaczego nie jesteś w szkole? - mama pojawia się na schodach, niosąc kosz z praniem.
- Mamo, proszę, odłóż to... - zabieram jej ubrania - ...i zabukuj bilety na najbliższy lot do Los Angeles. Ja pójdę się spakować.
- Po co nam bilety do Los Angeles i dlaczego idziesz się pakować? - pyta tata, który właśnie wszedł do domu.
- Tak w wielkim skrócie, Julka została dźgnięta nożem i jest w szpitalu, a ja muszę przy niej być. - wyjaśniam, starając się zachować resztki spokoju.
- Synu, nie mam pojęcia, kim jest Julka, ale w tym momencie nie ma opcji, żebyśmy wybrali się tak daleko. W tym tygodniu masz dużo sprawdzianów, a poza tym nie mamy pieniędzy na bilet. Ten miesiąc nie był dla naszej firmy zbyt łaskawy.
- Julia to moja była dziewczyna. Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie. Muszę tam jechać, rozumiecie? Muszę przy niej być, ja ją kocham! - podnoszę głos, pozwalając emocjom nad sobą zapanować.
- Henry, masz dopiero czternaście lat, to zwykłe zauroczenie. A tata ma rację, nie możesz teraz wyjechać, przykro mi. - mama całuje mnie w głowę i idzie do kuchni, a tata jedynie klepie mnie po ramieniu w drodze do garażu.
Stoję przed schodami, patrząc w przestrzeń i czuję, jak do oczu napływają mi łzy. Niewiele myśląc, wypadam z mieszkania i znów wsiadam na rower. Ruszam z miejsca, z każdą chwilą rozpędzając się coraz bardziej. Zaciskam ręce na kierownicy najmocniej, jak potrafię, a w oczach czuję łzy wściekłości, które chwilę potem zaczynają płynąć po moich policzkach, ale nie dbam o to. Zaczynam pedałować coraz szybciej, jeszcze mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Ręce zaczynają mnie piec, a łez w oczach jest coraz więcej. Ledwo widzę drogę, ale nie zwalniam. Jadę prosto do celu.
Jakiś czas później dojeżdżam do Central Parku. Znajduję pustą alejkę i podjeżdżam do jednej z ławek. Rzucam rower i kask na ziemię, po czym wchodzę między drzewa. Zaczynam wrzeszczeć, waląc pięściami w jedno z drzew. Wyrzucam z siebie wszystkie miotające mną emocje, nie zważając nawet na to, że za chwilę mogą zbiec się gapie.
Kiedy czuję, że nie mam już więcej sił, opieram się o stojące za mną drzewo, a następnie osuwam się po nim, lądując na ziemi. Podciągam kolana pod brodę i chowam w nie głowę, jednocześnie obejmując je ramionami. Z moich oczu nadal lecą łzy, a moim ciałem wstrząsa szloch. Jeszcze nigdy tak się nie czułem. Tak bezsilny. Tak przerażony.

Nie wiem, ile mija czasu, gdy słyszę dzwonek mojego telefonu. Drżącymi rękami wyciągam smartfon z kieszeni. Ma zbity ekran i wygląda jakby zaliczył upadek z co najmniej trzeciego piętra, a nie z moich dłoni, które swoją drogą nie wyglądają lepiej. Są całe poranione i zakrwawione. Dopiero po zauważeniu w jakim są stanie, zaczynam czuć okropne szczypanie i ból, który towarzyszył mi prawdopodobnie przez cały ten czas.
Syczę cicho i sprawdzam, kto dzwoni. Widząc numer mojej mamy, od razu odrzucam połączenie. Nie mam zamiaru z nią teraz rozmawiać. Z tatą zresztą też nie. Muszę szybko wymyślić jakiś sposób, żeby ich wykiwać i polecieć do Julki, nawet jeśli miałoby to skutkować dożywotnim szlabanem i utratą reszty ich zaufania.
Chwilę później do głowy wpada mi pewien pomysł. Wycieram zakrwawione dłonie w bluzkę i nią też ocieram łzy z policzków. Wsiadam na rower i jadę z powrotem do domu, jednak nie pędzę już jak nienormalny. Jadę szybko, ale spokojnie.
Po dotarciu do mieszkania, od razu idę do swojego pokoju, ignorując wściekłą mamę. Zamykam się w swoich czterech ścianach, a następnie wyrzucam z plecaka wszystkie książki i zaczynam się pakować. W zasadzie nie wiem, czy można nazwać to pakowaniem. Po prostu wrzucam ubrania do torby, nawet ich nie składając. Przez telefon bukuję bilet na najbliższy samolot do Los Angeles, płacąc swoimi oszczędnościami. Szybko przebieram się w czystą bluzkę, tę zakrwawioną wrzucając pod łóżko, z nadzieją że tam mama nie zajrzy. Następnie otwieram szufladę biurka i z samego jej dna wyciągam podrobione dokumenty. Dawno ich nie używałem i po ostatniej wpadce obiecałem mamie, że je spalę, ale coś mi mówiło, żeby tego nie robić. Czułem, że będą mi jeszcze potrzebne, a właśnie teraz są. Wrzucam je do plecaka razem z moją prawdziwą legitymacją, a na wszelki wypadek wrzucam tam też zgodę na lot z podrobionymi podpisami rodziców.
Zarzucam na siebie bluzę i otwieram okno, które na całe szczęście wychodzi na ogród. Wyrzucam na trawę torbę z rzeczami, a następnie staję na parapecie i zeskakuję z niego, lądując sprawnie obok plecaka. Nie pierwszy raz wymykam się z domu, umiem to robić. Wyrzucam torbę przez płot, po czym sam przez niego przeskakuję. Biorę do ręki moje rzeczy, ruszając z miejsca. Biegnę w stronę lotniska, nie oglądając się za siebie.

Kiedy wbiegam do budynku, mam jeszcze kilka minut do odlotu. Wyciągam z kieszeni rozbity telefon i wybieram numer do Teri. Moja siostra jednak nie odbiera. Biorę głęboki oddech, po czym próbuję ponownie, ale efekt jest taki sam. Klnę cicho pod nosem, a następnie wyłączam telefon i idę na odprawę, słysząc komunikat. Cudem udaje mi się oszukać pracowników lotniska, dzięki czemu wchodzę bez problemu do samolotu i zajmuję swoje miejsce, zapinając pasy.
Kiedy maszyna wzbija się w powietrze, patrzę przez okno. Przez moment myślę o moich rodzicach, których nie powiadomiłem o zniknięciu, ale szybko o tym zapominam. Nie mam wyrzutów sumienia z powodu ucieczki, choć wiem, że jeśli mama dostanie się do mojego pokoju, jedynym co zobaczy, będzie częściowo opróżniona szafa i otwarte okno.
________________________________________________________________
Witajcie!
Jak widzicie, pomimo że dzisiaj jest Wigilia Bożego Narodzenia, postanowiłam dodać normalny rozdział zamiast świątecznego oneshota. Jest to spowodowane tym, że niestety nie byłam do końca zadowolona z jednorazówki, którą napisałam. W tym wyjątkowym dniu chciałabym życzyć Wam jednak zdrowia, szczęścia oraz wesołych i spokojnych świąt.

Dzisiaj mam również pewne ogłoszenie. Jakiś czas temu zaczęłam realizować nowy projekt, którego temat jest jednak niespodzianką. Więcej dowiecie się 1 stycznia, kiedy to zacznę regularną publikację projektu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i będziecie ze mną przez czas jego trwania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, Julka dostała już kilka takich telefonów i raczej nie wyglądała na przestraszoną. Bardziej na zdziwioną.
W zasadzie to prawda.Oj, wiem, wiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wesołych świąt!

Rozdział 129

ROZDZIAŁ 129
*per. Henry'ego*
Z niespokojnego snu wyrywa mnie dźwięk budzika. Nie otwierając oczu wyciągam rękę, odszukując budzik i wyłączam go. Mam szczerą nadzieję, że dzisiaj nie będę musiał iść do szkoły. Na moje nieszczęście chwilę później do mojego pokoju wchodzi mama, każąc mi szykować się na lekcje. Cudownie...
Niechętnie zwlekam się z łóżka, przecierając zaspane oczy. Wyciągam z szafy jakiś T-shirt i jeansy, po czym idę do łazienki, gdzie załatwiam poranną toaletę i układam włosy. Kiedy kończę, słyszę krzyk mamy, poganiający mnie do wyjścia. Proszę ją jeszcze o chwilę cierpliwości, po czym opieram się rękoma o umywalkę i podnoszę wzrok, napotykając w lustrze swoje odbicie. Podkrążone oczy, sztucznie ułożone włosy i lekki, ale fałszywy uśmiech - tym właśnie teraz jestem. Chłopakiem, który chciał być popularny tak bardzo, że zgubił gdzieś samego siebie i stracił tych, na których mu zależało. Jestem idiotą.
Wychodzę z łazienki, zamykając drzwi trochę zbyt głośno. Biorę głęboki oddech i idę do kuchni, gdzie czeka już na mnie śniadanie przygotowane przez moją mamę. Kobieta krząta się teraz po pomieszczeniu, sprzątając po smażeniu naleśników. Siadam do stołu, zaczynając jeść, ale ledwo udaje mi się przełknąć pierwszy kęs, a z kolejnymi jest tylko gorzej. W końcu pomimo głodu odsuwam od siebie talerz, czując że nie dam rady zjeść więcej. Wiem, dlaczego. Mam tak za każdym razem, kiedy czuję, że wydarzy lub wydarzyło się coś ważnego, o czym jeszcze nie wiem. Ostatnim razem, kiedy miałem takie przeczucie, Teri oznajmiła nam, że wyjeżdża na studia do Los Angeles. Boję się, o co chodzi tym razem.
Wstaję od stołu i odstawiam talerz z połową śniadania, po czym biorę plecak i wychodzę z domu, żegnając się z mamą. Wsiadam na rower stojący na podjeździe, a następnie zakładam kask i ruszam w stronę szkoły. Mam jeszcze dość sporo czasu do rozpoczęcia zajęć, więc zbaczam z drogi, w jedną z bocznych uliczek. Odjeżdżam trochę od głównej drogi i zatrzymuję rower. Zdejmuję z ramion plecak, po czym wyciągam z niego kartę do telefonu, a następnie zamieniam ją z moją kartą główną. Uruchamiam ponownie telefon, a następnie wybieram numer Julki i wciskam zieloną słuchawkę. Wiem, że tylko w ten sposób mogę się z nią skontaktować. Kiedy dzwoniłem z mojego normalnego numeru, Julia nie odbierała, więc wymyśliłem sposób z zamianą kart. Zadziałało, ale nie chciałem się odzywać, więc tylko słuchałem jej głosu. Wiedziałem, że gdybym się ujawnił, więcej bym jej nie usłyszał...
Odsuwam telefon od ucha i sprawdzam, czy wybrałem dobry numer. Niby wszystko jest w porządku, ale Julka nie odbiera. Ponownie naciskam zieloną słuchawkę, przypuszczając że być może jest w łazience albo ma wyciszony telefon. Niestety za drugim razem skutek jest taki sam. Lekko już zaniepokojony po raz kolejny wybieram numer dziewczyny, ale nadal nie ma żadnego odzewu z jej strony. Zmartwiony zamieniam karty z powrotem, zarzucam plecak na ramiona i wsiadam na rower, zaczynając jechać w stronę szkoły. Chętnie zadzwoniłbym jeszcze do Teri i dowiedział się, co z Julką, ale nie mam już czasu. Lekcje zaczynają się za kilka minut, a ja nie jestem jeszcze nawet w połowie drogi. Gdybym zadzwonił jak zawsze wieczorem, mógłbym zadzwonić do mojej siostry, ale dzisiaj czułem, że powinienem skontaktować się z Julką jeszcze zanim pójdę do szkoły. Nie przewidziałem tylko tego, że dziewczyna nie odbierze. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić.
Do szkoły dojeżdżam równo z dzwonkiem. Parkuję rower pod budynkiem i wbiegam do środka, pędząc pod salę. Na całe szczęście nauczyciel jeszcze nie przyszedł, a cała moja klasa stoi na korytarzu. Podchodzę do chłopaków, po czym zbijam z nimi piątkę i zaczynam planować kolejny wieczorny wypad na miasto. Tak naprawdę odkąd Julka ze mną zerwała, wolę wyjść gdzieś z chłopakami i trochę się zabawić, niż siedzieć w pokoju. Wiem, że jeśli zostałbym w domu, zacząłbym myśleć o wszystkim, co się stało, a nie chcę tego roztrząsać. Wolę udawać, że wszystko jest w porządku i nie przypominać sobie tamtego okropnego dnia.
Wzdycham i wchodzę do sali, zauważając nauczyciela. Następna godzina mija mi na liczeniu ułamków i modleniu się, aby pan Cooper nie zawołał mnie do tablicy. Cały czas staram się być skupiony na obliczeniach oraz słowach nauczyciela, jednak pod koniec lekcji zaczynam czuć czyjś wzrok na swoich plecach. Odwracam się niepewnie, dzięki czemu zauważam wpatrującą się we mnie Emmę, a chwilę później nasze spojrzenia krzyżują się. Szybko odrywam wzrok od dziewczyny, skupiając się znów na matematyce.
Kilka minut później dzwonek ogłaszający przerwę wybawia mnie od rozwiązywania zadań na tablicy. Razem z kumplami wychodzę z sali, kierując się w stronę szafek.
- Henry, zaczekaj! - słyszę nagle głos Emmy. Tylko nie to...
- Czego chcesz? - odwracam się niechętnie w jej stronę.
- Pogadać... o nas. - patrzy na mnie błagalnie.
- Zostawcie nas samych. - zwracam się do chłopaków, którzy chwilę potem odchodzą, życząc mi powodzenia. Wszyscy już wiedzą, że zerwaliśmy. Nikt tylko nie wie, dlaczego. - Więc? Czego chcesz?
- Naprawić naszą relację. Jest jeszcze szansa, żebyśmy znów byli razem? - pyta, przybliżając się do mnie.
- Nie Emma. I zanim spytasz, nie będziemy razem, bo nic do ciebie nie czuję. A poza tym okłamałaś mnie, kiedy miałem jeszcze szansę naprawić to, co zepsułem. Nie wybaczę ci tego. Już nigdy. - odchodzę od dziewczyny, nie chcąc słuchać tego, co ma do powiedzenia. Nie chcę słyszeć już nic o tamtym dniu.
Podchodzę do swojej szafki, gdzie czekają na mnie kumple. Nie pytają o mnie i Emmę, planują nasz dzisiejszy wypad. Zachowują się tak, jakby nic się nie wydarzyło. I dobrze, tak jest lepiej.
Wyciągam z szafki książkę od biologii, kiedy w mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon. Zdziwiony biorę smartfona do ręki i sprawdzam, kto dzwoni. Blednę, widząc numer mojej siostry. Ona nigdy nie dzwoni w trakcie moich lekcji, coś musiało się stać.
Zaniepokojony naciskam zieloną słuchawkę i przykładam telefon do ucha. Ze słuchawki wydobywa się spanikowany głos Teri. Dziewczyna zachowuje się, jakby dostała słowotoku, a ja ledwo mogę zrozumieć, o czym do mnie mówi. Kiedy jednak dociera do mnie, co mówi moja siostra, cały świat się zatrzymuje, a telefon wypada z mojej dłoni, lądując na ziemi z głuchym hukiem.
________________________________________________________________
Hej!
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się tydzień temu, ale miałam nieplanowany wyjazd. Zresztą, nieważne. Najważniejsze jest to, że w opowiadaniu w końcu znów pojawił się Henry. Spodziewaliście się jego powrotu? A może woleliście, kiedy go nie było?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, wiem że się tego nie spodziewałaś. O to chodziło.
Wiesz, skoro Jake wtedy był inny, to być może Lilly również. Być może nie dałaby zrobić sobie takich zdjęć i uważałaby na słowa.
Adrenalina jej skoczyła.
Zależy w jakim stanie. W Kalifornii jest chyba tak jak mówisz, ale pewna nie jestem. 
Nie dziwię się, taki był plan.
Marie, nie mogę nic powiedzieć. Nie chcę spoilerować Wam kolejnych rozdziałów ;-)
Oj tak, zdecydowanie powinien.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Rozdział 128

ROZDZIAŁ 128
*per. Lilly*
Siedzę z Julką w jej pokoju, trzymając w rękach kubek kakao. Popijam co jakiś czas gorący napój, próbując uspokoić płacz. Za każdym razem jednak, kiedy chcę opowiedzieć, co się stało, do moich oczu znów napływają łzy i nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie byłam roztrzęsiona tak bardzo, jak teraz. 
Patrzę przelotnie na Julkę, która cierpliwie czeka aż się uspokoję. Siedzi obok w ciszy, nie pospieszając mnie. Daje mi czas na zebranie myśli i przemyślenie tego, co chcę powiedzieć. Jestem jej za to wdzięczna, bo jest tego tak dużo, że w tym momencie nie wiem nawet, od czego zacząć.
- Groził mi. - szepczę w końcu, czując jak do moich oczu znów napływają łzy.
- Jak to ci groził? Dlaczego? - pyta Julka, wyraźnie wystraszona.
- Byłam w parku, na spacerze. Zobaczyłam go na jednej z ławek. Pił piwo. Wiedziałam, co może się stać, więc zaczęłam się cofać, ale on mnie zauważył. Wstał i zaczął do mnie podchodzić. Próbowałam uciec, ale dogonił mnie. Popchnął mnie na drzewo i wyciągnął nóż. - głos zaczyna mi się łamać, a moja przyjaciółka jest coraz bardziej przerażona. - Powiedział... powiedział, że mam dać spokój jemu i jego ludziom. Że mam przestać spiskować przeciwko jego bandzie, bo inaczej... - nie jestem w stanie dokończyć, ale szatynka domyśla się, co mam na myśli.
- A-ale dlaczego? Przecież on nie wie, że się ze mną przyjaźnisz, prawda?
- Tu nie chodzi o naszą przyjaźń, Julka. Nawet gdyby dowiedział się, że się ze mną zadajesz, nic by mi nie zrobił. Ty byś oberwała.
- No to dlaczego ci groził? Jaki miał powód? - dopytuje dziewczyna, nie mogąc tego zrozumieć. Zaczyna zadawać coraz więcej pytań i wyliczać na głos powody, przez które mógł to zrobić, ale żadna jej teoria nie jest poprawna.
- Zerwałam z nim, okay?! - krzyczę w końcu, uciszając ją.
- Jak to z nim zerwałaś? Kiedy? - pyta zszokowana, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Rok temu. Byliśmy wtedy w pierwszej klasie gimnazjum, a on jeszcze nie był taki agresywny. Fakt, już wtedy kiblował, ale jeszcze nawet nie miał planów, aby założyć szkolny gang. Nie prześladował innych uczniów, ani nie okradał ich. Był miły i przyjazny. Pomógł mi odnaleźć się w szkole. Zaczęliśmy spędzać razem masę czasu i w końcu zostaliśmy parą. - mówię, a wszystkie wspomnienia związane z Jakiem wracają do mnie ze zdwojoną siłą.
- Skoro był taki super, to dlaczego się rozstaliście?
- Bo po jakimś czasie zaczął stawać się agresywny. Wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić i palić. To już nie był ten sam chłopak, którego poznałam i w którym się zakochałam. Stał się kimś zupełnie innym, obcym. Nie chciałam już z nim być, więc z nim zerwałam. Wtedy powstał szkolny gang. Na początku uwzięli się tylko na mnie. To miała być zemsta za to, że śmiałam rzucić Jake'a. Podobno banda miała rozpaść się po dokopaniu mi, ale Jake zauważył, że inni też zaczynają się go bać. Zobaczył, że może mieć władzę, więc brnął w to dalej. Zaczął prześladować innych, a ten cały mini-gang nigdy się nie rozpadł. - wyjaśniam, a Julka gwałtownie wstaje z łóżka, żądając adresu chłopaka. Patrzę na nią zaskoczona, nie wiedząc, po co jej ta informacja. Dziewczyna jednak nie odpuszcza, więc niechętnie podaję jej nazwę ulicy, na której mieszka Jake. Moja przyjaciółka wychodzi zdenerwowana z pokoju, a potem z mieszkania, zmierzając w kierunku domu chłopaka. Idę za nią szybkim krokiem, bojąc się, co chce zrobić. Próbuję odciągnąć Julkę od pomysłu odwiedzenia Jake'a, ale nie udaje mi się przemówić jej do rozsądku.
Kilka minut później docieramy pod dom mojego byłego chłopaka, a Julia puka do drzwi, które otwiera jej Parker. Jest kompletnie pijany. Moja przyjaciółka nie zwraca na to jednak uwagi i zaczyna krzyczeć na chłopaka. Próbuję ją uspokoić, ale ona tylko coraz bardziej się rozkręca. Chwilę później Jake też zaczyna wrzeszczeć, popychając ją na ścianę budynku. Dziewczyna uderza o ścianę, a Jake wyciąga z kieszeni bluzy nóż.
Podbiegam do Julki i zasłaniam ją, próbując przemówić Jake'owi do rozumu, ale on mnie nie słucha. Odpycha mnie, a ja ląduję na zimnym betonie. Patrzę przerażona na moją przyjaciółkę, która próbuje się bronić. Chłopak jednak jest silniejszy. Popycha Julkę raz jeszcze, a ona uderza głową o ścianę, nie wiedząc przez chwilę, co się dzieje. Parker korzysta z okazji i przyciska szatynkę do ściany, wbijając jej nóż w brzuch. Moja przyjaciółka osuwa się po ścianie, patrząc z niedowierzaniem na krew lecącą z rany. Dopiero po kilku sekundach dociera do niej, co tak naprawdę się stało. Patrzy na Jake'a ze łzami bólu w oczach, a on odsuwa się d niej i jak gdyby nigdy nic wchodzi do domu.
Podbiegam do mdlejącej dziewczyny i dzwonię po karetkę, modląc się o to, żeby Julka wytrzymała do przyjazdu pogotowia. Krwi jest jednak coraz więcej, a szatynka jest coraz słabsza. Cały czas mówię do niej, próbując utrzymać jej uwagę, ale nie udaje mi się to. Julka traci przytomność, a ja przerażona klęczę przy niej, błagając w duchu, aby karetka przyjechała jak najszybciej.
________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak obiecałam, wracam z nowymi rozdziałami, które będą pojawiały się już regularnie. Mam napisane kilka części na zapas, więc nie będzie z tym problemu. A gdyby ktoś zastanawiał się, dlaczego miałam prawie dwumiesięczną przerwę, spowodowane to było wieloma obowiązkami, które miałam w ostatnim czasie. Teraz jednak ogarnęłam sobie wszystko i będę pisać już regularnie.

Aha, jeszcze jedno. Pod koniec września założyłam Instagramowe konto, które dotyczy tylko i wyłącznie Big Time Rush. Gdyby ktoś był zainteresowany i chciał zapoznać się z tym kontem, to serdecznie zapraszam TUTAJ.
Do następnego.