Skrzydła |Kendall Schmidt|


Znacie to uczucie, kiedy w jednym momencie wali Wam się cały świat, a Wy nie możecie nic z tym zrobić? 
Mam na imię Mary i jeszcze kilka lat temu byłam spokojną, poukładaną dziewczyną. Swoje życie wiązałam z pisaniem i książkami. Marzyłam o spokojnej pracy, domu z ogrodem i rodzinie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że los szykuje dla mnie ciąg wspaniałych zdarzeń, żeby chwilę potem odebrać mi wszystko, co było dla mnie ważne i zmienić moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Pamiętam to, jak dziś. Miałam wtedy 19 lat i byłam świeżo po maturze. Właśnie zaczynały się wakacje, które po raz pierwszy miałam spędzić w Mieście Aniołów. Przez całe dwa miesiące miałam bowiem mieszkać u cioci – bogatej bizneswoman.  Kiedy tylko napomknęłyśmy z mamą o tym, że chcę studiować w Los Angeles, ciotka od razu zaprosiła mnie do swojego mieszkania, żebym przyzwyczaiła się do życia w najbardziej zaludnionym mieście Kalifornii . Gdybym tylko wiedziała, jak skończy się ten wyjazd, nigdy nie opuściłabym mojego rodzinnego Denver.
Do siedziby Hollywood dotarłam dokładnie 1 lipca. Po wyjściu z samolotu spokojnym krokiem przeszłam przez rękaw lotniczy, zmierzając w kierunku dużej hali, skąd miałam odebrać bagaże. Po wejściu do pomieszczenia podeszłam do jednej z czarnych, podzielonych na części taśm, aby po kilku minutach zdjąć z niej walizkę z moimi rzeczami. Postawiłam ją na podłodze i wyciągnęłam z kieszeni telefon, sprawdzając czy nie mam żadnych nieodebranych wiadomości lub połączeń. Z zaskoczeniem dostrzegłam jednego nieodczytanego SMSa od mojej cioci. Kobieta poinformowała mnie w nim, że niestety nie udało jej się wyrwać z pracy, więc nie ma jak odebrać mnie z lotniska. Nie byłam na nią za to zła. Wiedziałam, że ma dużo obowiązków i nie będzie w stanie ciągle przy mnie być, ale nie przeszkadzało mi to. W końcu byłam już dorosła i umiałam poradzić sobie sama.
Po wyjściu z budynku lotniska od razu uderzył mnie żar, lejący się z nieba. No tak, Los Angeles... Szybko zdjęłam z siebie czarną bluzę, a następnie przewiązałam ją w pasie i odblokowałam telefon, opierając się o walizkę. Jako że znałam adres ciotki, a pogoda była sprzyjająca, zamiast taksówki wybrałam spacer do mojego tymczasowego domu. Problem był tylko w tym, że nie znałam dokładnej trasy z lotniska, ale w końcu, od czego mamy internetowe mapy, prawda?
Z pozytywnym nastawieniem oraz przygotowaną w komórce trasą, ruszyłam przed siebie. Mijając olbrzymie korki samochodów i masy spieszących się ludzi, zaczęłam zastanawiać się, czy na pewno chcę tam studiować. Nie byłam przyzwyczajona do takiego hałasu, ani do takich tłumów. W Denver było o wiele ciszej i spokojniej. Ludzie nie spieszyli się tak bardzo, jak w Los Angeles, a auta nie korkowały dróg. Nie na taką skalę.
Z cichym westchnięciem przystanęłam na skrzyżowaniu, chcąc sprawdzić, gdzie dalej iść. Kiedy jednak chciałam odblokować telefon, nic się nie wydarzyło. Ekran komórki pozostawał ciemny, niezależnie od tego, co robiłam. Byłam przerażona. Utknęłam sama w środku wielkiego, nieznanego mi miasta, bez kontaktu z ciotką i bez wiedzy, w którą stronę pójść. Kompletnie nie wiedziałam, co zrobić. Zagubiona zaczęłam pytać o drogę przypadkowe osoby, a właściwie próbowałam to zrobić. Każdy jednak zbywał mnie, mówiąc że nie ma czasu lub po prostu omijał mnie, ignorując moje gadanie.
Zrezygnowana zaczęłam iść w stronę, którą podpowiadała mi intuicja. Nie wiem, jak długo tak szłam, ale w pewnym momencie poczułam, że nie dam rady dalej wędrować. Nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, a walizka z każdym krokiem wydawała mi się coraz cięższa. Zmęczona i zagubiona przycupnęłam na betonowym murku, żeby chociaż chwilę odpocząć i pomyśleć, co dalej zrobić.
— Wszystko w porządku? — Usłyszałam nagle męski głos. Zaskoczona uniosłam głowę, aby spojrzeć na chłopaka. 
— Tak, dlaczego pytasz? — Patrzyłam na niego niepewnie, na wszelki wypadek przytrzymując walizkę. 
— Wiesz, jest już dość późno, a ty siedzisz na betonowym murku z walizką i nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą — powiedział chłopak, siadając obok mnie. — Co się stało? Zgubiłaś się, czy o co chodzi?
— Skąd wiesz? — pytam zaskoczona. — Aż tak to widać?
— To było pierwsze, co przyszło mi na myśl. — Wzruszył obojętnie ramionami. — W takim razie, dokąd szłaś? Znasz w ogóle adres?
— Niby dlaczego mam ci to powiedzieć? Jesteś zupełnie obcym kolesiem, wiesz? — Wstałam gwałtownie z murku, łapiąc mocniej rączkę od walizki.
— Spokojnie, chcę ci pomóc. Mieszkam w Los Angeles już od kilkunastu dobrych lat i znam praktycznie każdą ulicę. Naprawdę nie chcę zrobić ci nic złego.
—Umm... okay? A co chcesz w zamian?
— Nic. Tak trudno uwierzyć, że chcę ci bezinteresownie pomóc?
— Po prostu rzadko spotyka się takie osoby, jak ty. Takie, które nie chcą niczego w zamian. — powiedziałam, chwilę później podając chłopakowi adres mojej ciotki. Może byłam zbyt ufna, ale od nieznajomego biło jakieś takie dobro i ciepło, które sprawiało, że nie umiałam się go bać.
Drogę do domu cioci spędziliśmy na przyjemnej rozmowie. Chłopak niezbyt chętnie jednak mówił o sobie. Wolał, kiedy to ja zabierałam głos. Nie wydało mi się to dziwne, uznałam po prostu, że nieznajomy jest typowym słuchaczem, który nie lubi odzywać się zbyt często.
Wędrówka pomimo dość długiej trasy minęła mi bardzo szybko. Z nowym znajomym rozmawiało mi się tak dobrze, że nie chciałam tego kończyć, ale stając pod domem ciotki wiedziałam, że nie ma innego wyjścia. Poza tym, było już późno, a ja byłam okropnie zmęczona podróżą i jedynym, o czym marzyłam, była ciepła kąpiel i spokojny sen.
— Spotkamy się jeszcze?— zapytałam niepewnie, kiedy przyszła pora pożegnania.
— No pewnie. Jeśli chcesz, mogę oprowadzić cię jutro po mieście i pokazać kilka fajnych miejsc — zaproponował chłopak, wywołując tym samym szeroki uśmiech na mojej twarzy.
— W takim razie, podaj swój numer telefonu, jakoś się zgadamy — poprosiłam, sięgając odruchowo do kieszeni spodni po swoją komórkę.
— Nie mam telefonu. Znaczy, mam, ale nie używam. Wolę rozmawiać na żywo — stwierdził chłopak, trochę mnie szokując.
— Oh, okay... To, gdzie i o której godzinie się jutro widzimy?
— Przyjdę po ciebie, jakoś o 10 rano, pasuje?
— Jasne. — odpowiedziałam z uśmiechem, po czym pomachałam chłopakowi, który ruszył już w swoją stronę.
W dobrym humorze zadzwoniłam do drzwi posiadłości mojej cioci i już chwilę później byłam w objęciach zdenerwowanej kobiety. Niezbyt wiedziałam, o co chodzi, ale przypuszczałam, że ma to jakiś związek z moim rozładowanym telefonem. Jak się chwilę później okazało, nie myliłam się. Kiedy po powrocie do domu ciotka nie zastała mnie w żadnym z pokoi, zaczęła do mnie dzwonić, ale mój telefon był wyłączony. Zdenerwowana chciała już nawet dzwonić na policję, ale postanowiła jednak poczekać do końca dnia i całe szczęście.
Po wyjaśnieniu całej sprawy w końcu mogłam wziąć relaksującą kąpiel, a potem przykryć się po uszy miękką pierzyną i oddać się w objęcia Morfeusza.
Następnego dnia od razu po przebudzeniu w wyśmienitym humorze podreptałam do kuchni, gdzie ciocia przygotowywała sobie śniadanie do pracy. Przywitałam się z nią szybkim całusem w policzek, a następnie wzięłam z koszyka owoców jabłko i zaczęłam je zajadać, siadając na kuchennym blacie.
— A co ty taka szczęśliwa o 6:30 rano?—zapytała zaskoczona kobieta, w pośpiechu pakując do torby kanapki.
— Wczoraj poznałam świetnego chłopaka. Dzisiaj ma mi pokazać miasto i już nie mogę się doczekać naszego spotkania — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
— Jakiego chłopaka? Jak się nazywa? Ile ma lat? Gdzie go poznałaś? Mów mi wszystko w tej chwili. — Ciocia zaczęła standardowe przesłuchanie.
— Kendall ma 23 lata i jest bardzo sympatyczny. Poznałam go wczoraj na mieście. To on pomógł mi tutaj dotrzeć.
— Gdzie i kiedy macie się spotkać?
— Przyjdzie po mnie tutaj o 10. 
— Eh, dzisiaj już nie zdążę go poznać, ale następnym razem masz mi go tu przyprowadzić, jasne? Muszę wiedzieć, co to za jeden.
— Dobrze ciociu, poznasz go przy najbliższej możliwej okazji — zapewniłam, biorąc ostatni gryz owocu.
— No dobrze, to idę. Uważaj na siebie i gdyby coś się działo, to dzwoń — nakazała kobieta, wychodząc z domu. Ja natomiast zeskoczyłam z blatu i poszłam do pokoju, przygotować się na spotkanie z Kendallem.
Kilka godzin później pobiegłam otworzyć drzwi, słysząc dźwięk dzwonka. Tak jak przypuszczałam, za drzwiami zobaczyłam mojego nowego znajomego. Chłopak stał uśmiechnięty przed drzwiami, trzymając ręce w kieszeniach spodni.
— Hej, gotowa?— spytał, przeczesując palcami swoją krótką blond grzywkę.
— Założę jeszcze tylko trampki i możemy iść — stwierdziłam, wciągając jednocześnie na nogi czarne Vansy, co było dopełnieniem mojego stroju, składającego się z białego podkoszulka, czarnej koszuli w kratę przewiązanej w pasie oraz dżinsowych szortów. Po moim wyjściu z domu i zamknięciu drzwi na klucz, mogliśmy wreszcie ruszyć w miasto.
Przez cały dzień chodziliśmy po Mieście Aniołów, śmiejąc się i wygłupiając. Kendall pokazał mi najciekawsze miejsca w mieście, a ja zrobiłam mnóstwo zdjęć. Chłopak jednak nie chciał znaleźć się na żadnej z fotografii. Nie wydawało mi się to jednak dziwne. Przecież nie każdy lubi być na zdjęciach, prawda? Dziwne za to wydały mi się spojrzenia ludzi, patrzących na mnie jak na dziwoląga. Nie powiem, zrobiło mi się trochę przykro. Kendall doskonale to widział i zaproponował przeniesienie się w bardziej ustronne miejsce, żeby chwilę odpocząć.
— Kendall, możesz mi wyjaśnić, po co wspinamy się między tymi zaroślami? — zapytałam, stawiając niepewnie kolejny krok w celu dostania się na sam szczyt wzgórza, zewsząd otoczonego drzewami i inną roślinnością.
— Chcę ci coś pokazać, chodź. — Chłopak wyprzedził mnie o kilka kroków, pokonując trasę o wiele sprawniej niż ja.
— No idę, nie popędzaj. — Westchnęłam ciężko, próbując dotrzymać Kendallowi kroku. 
Wreszcie, po kilkunastu męczących minutach stanęłam na samym szczycie wzgórza, rozglądając się dookoła. Było tam naprawdę cudownie. Wzgórze bowiem okazało się jednocześnie prześliczną polaną, z której widać było całe miasto i kiedy za moimi plecami rozciągał się ciemny las, przed oczami miałam przepiękny horyzont z widokiem zapierającym dech w piersiach.
— I jak? Podoba się?— Usłyszałam gdzieś z boku niepewny głos Kendalla.
— Żartujesz sobie? Tu jest wręcz idealnie. — Spojrzałam zachwycona na chłopaka, który po moich słowach szeroko się uśmiechnął, dzięki czemu mogłam dostrzec w jego policzkach urocze dołeczki. Odwzajemniłam gest mojego znajomego, po czym podeszłam do krawędzi wzgórza i usiadłam tam, spuszczając nogi w przepaść. Po chwili Kendall dołączył do mnie i, już razem, podziwialiśmy przepiękne widoki, pozwalając ciepłemu wiatru owiewać nasze twarze.
Kolejne kilka godzin spędziliśmy w całkowitej ciszy, rozkoszując się spokojem. Dopiero, kiedy słońce zaczęło zachodzić, postanowiliśmy powoli wracać. Co prawda nie chciałam się stamtąd ruszać, ale wiedziałam, że nie mogę zostać tam wiecznie, choćbym nie wiem, jak bardzo tego chciała. Kendall odprowadził mnie pod same drzwi domu mojej cioci, obiecując że to spotkanie nie było naszym ostatnim. Słowa dotrzymał.
Następne kilka dni spędziłam na spacerowaniu z Kendallem po mieście i luźnych rozmowach, a kiedy mieliśmy już dość zgiełku miasta szliśmy na wzgórze, gdzie mogliśmy spokojnie odpocząć. Świetnie się dogadywaliśmy, a ja w pewnym momencie nieświadomie zaczęłam zadurzać się w chłopaku. Pragnęłam spędzać z nim coraz więcej czasu, choć i tak spędzaliśmy razem całe dnie.
Uświadomienie sobie tego, co czuję do Kendalla zajęło mi kilka tygodni, ale w tedy było już za późno. Wpadłam po uszy, a on zaczął się ode mnie oddalać. Coraz rzadziej się widywaliśmy i rozmawialiśmy ze sobą. Chłopak przestał przychodzić po mnie rano. Zazwyczaj spotykaliśmy się dopiero, kiedy poszłam na wzgórze. To tam ciągle przesiadywał. Nie wiedziałam jednak, dlaczego tak nagle wszystko się między nami zepsuło i choć chciałam to wyjaśnić, nie miałam na to szansy, bo Kendall opuszczał wzgórze kilka minut po moim pojawieniu się tam. Bolało mnie to, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Wyjaśnienie dziwnego zachowania chłopaka przyszło jednak szybciej niż się spodziewałam.
Pewnego dnia, przemierzając galerię handlową w poszukiwaniu nowych butów, na jednej z ławek znajdujących się w galerii dostrzegłam smutną dziewczynę, ubraną całkowicie na czarno. W ręku ściskała gazetę, a w oczach miała łzy. Podeszłam do dziewczyny chcąc jej pomóc, ale kiedy zapytałam ją, co się stało, ona podała mi gazetę i to właśnie wtedy zawalił mi się cały świat.
Na okładce znajdował się Kendall. Mój Kendall. Jego zdjęcie było czarno-białe, a nagłówek mówił o jego śmierci. Blednąc, otworzyłam gazetę na odpowiedniej stronie i z niedowierzaniem zaczęłam czytać artykuł. Tekst opisywał całą karierę Kendalla, o której nie miałam pojęcia oraz wypadek samochodowy, którego chłopak nie przeżył. Przerażona sprawdziłam datę wydania gazety. 1 lipca – to właśnie wtedy poznałam Kendalla, a on wręcz doskonale odwracał moją uwagę od sklepowych witryn.
Nie oddając dziewczynie gazety zaczęłam biec przed siebie. Biegłam na wzgórze. Wiedziałam, że Kendall tam będzie. Chciałam jak najszybciej wyjaśnić to wszystko i usłyszeć, że to jakiś ponury żart. Zwykła plotka, której gazeta użyła do zwiększenia popularności. Po moich policzkach płynęły łzy, a ja w biegu potrącałam przypadkowych przechodniów, ale miałam to gdzieś. Wtedy liczył się tylko Kendall.
Kiedy dotarłam na wzgórze, on już tam był. Stał na krawędzi szczytu, ubrany całkowicie na biało. Wyglądał, jakby zaraz miał skoczyć. Zawołałam go, przełykając łzy. Odwrócił się w moją stronę, patrząc mi prosto w oczy. Nasze spojrzenia spotkały się, ale w oczach chłopaka nie widziałam już smutku, jak przez ostatnie kilka dni. Zamiast tego w jego zielonych tęczówkach dostrzegłam radość i beztroskę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
— To prawda?— spytałam w końcu, pokazując mu gazetę.
— Tak — odparł spokojnie, nie ruszając się z miejsca.
— Czyli... czyli to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni? Nasza znajomość, rozmowy, ty?! To dlatego ludzie tak dziwnie na mnie patrzyli, tak?! Dlatego, że gadałam z wytworem mojej wyobraźni?! Ale jak?! Nigdy w życiu cię nie widziałam! Jak mogłam sobie ciebie wyobrazić?!— krzyczałam załamana, zalewając się łzami. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie chciałam w to wierzyć.
— Nie jestem wytworem twojej wyobraźni, Mary. Naprawdę istnieję, ale tylko ty mnie widzisz. Tylko ty miałaś na tyle czyste serce, żeby otrzymać taki dar i pomóc mi — powiedział chłopak, coraz bardziej przybliżając się do krawędzi.
— Jak ci pomogłam?! Co takiego zrobiłam?!
— Pokochałaś mnie. Dałaś mi szansę na nowe życie. — Chłopak zrobił ostatni krok i spadł w przepaść. Rzuciłam się załamana w stronę krawędzi, chcąc zobaczyć Kendalla po raz ostatni, ale nim zdążyłam cokolwiek zrobić, oślepił mnie niesamowity blask — Dziękuję, że pomogłaś mi zdobyć skrzydła. Będę Twoim Aniołem Stróżem, obiecuję.
— Kendall, czekaj! — wrzasnęłam, patrząc w stronę nieba, ale było już za późno. Chłopak unosił się na swoich majestatycznych, śnieżnobiałych skrzydłach, aby chwilę potem zniknąć między chmurami. A ja? Ja stałam załamana na krawędzi wzgórza, nie mając nawet siły na otarcie spływających po moich policzkach łez.
__________________________________________________________________

Hej!
Jak widzicie, tak właśnie prezentuje się jednorazówka, rozpoczynająca cykl one shotów. Jednorazówki te jednak nie będą publikowane regularnie, tak jak na początku planowałam. Będą one publikowane wtedy, kiedy będę miała na to ochotę. Pomimo że mam już napisanych kilka one shotów na zapas nie chcę po prostu musieć pilnować kolejnych terminów, bo może zdarzyć się tak, że pewnego dnia chęć pisania one shotów mnie opuści i będę musiała pisać na siłę, byleby opublikować tekst w terminie, a naprawdę tego nie chcę. Chcę, aby ta seria była fajną, luźną odskocznią od opowiadania właściwego. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu i te jednorazówki rzeczywiście będą fajną odskocznią. Każdy one shot będzie oczywiście o którymś z członków Big Time Rush. Jeśli chcecie, za tydzień pod rozdziałem mogę powiedzieć Wam, o kim będzie następna jednorazówka, która jest już napisana i czeka tylko na publikację.


Pewnie zauważyliście też grafikę, znajdującą się przed tekstem. Na początku, tak jak Was informowałam, grafika ta miała być wynikiem współpracy z jedną osóbką, z którą się kontaktowałam, jednak tak nie jest. Współpraca z tą osobą niestety posypała się i ustaliłyśmy, że nie użyję grafik tej osoby. No ale pewnie jesteście ciekawi, czyja jest ta grafika, skoro współpraca nie wyszła. Otóż, grafika wykonana jest w całości przeze mnie.
No właśnie, w notce sprzed miesiąca wspominałam, że interesuję się robieniem grafik i nawet coś tam umiem, więc w zaistniałych okolicznościach sama postanowiłam wziąć się za robienie grafik do swoich jednorazówek, także od teraz każda grafika, którą zobaczycie na blogu będzie należała do mnie. A tak na marginesie, jak podoba Wam się dzisiejsza grafika? Jest znośna?


Mam do Was jeszcze jedną prośbę. Jeśli macie jakieś tematy, czy wydarzenia lub miejsca, które chcielibyście, abym przedstawiła w którejś z jednorazówek, śmiało mi o tym napiszcie. Wraz z tymi informacjami możecie do pisać też, o którym z członków zespołu najchętniej byście przeczytali. Możecie pisać w komentarzach na blogu lub na moich portalach społecznościowych, jak to zrobiła Marta Gadomska, za co bardzo jej dziękuję i dla której będę miała za chwilę małą informację. Teraz jednak podaję poniżej nazwy wszystkich moich social mediów:

A teraz obiecana informacja dla Marty. Ta jednorazówka, pomimo że (chyba) wpasowuje się w wyzwanie, które mi dałaś, była stworzona długo przed e-mailem od Ciebie, więc nie traktuj tego, jak wykonania wyzwania. Już zaczęłam pisać jednorazówkę ściśle pod zadanie, które mi dałaś, aczkolwiek jeszcze nie wiem, kiedy się pojawi, więc proszę Cię jedynie o odrobinę cierpliwości.
No i to chyba wszystko, co chciałam Wam dzisiaj przekazać. O zmianach dotyczących moich blogów lub mojej działalności w social mediach będę informować Was na bieżąco.
P.S. Wyjaśnienia dotyczące tej niespodziewanej, dwutygodniowej przerwy pojawią się pod rozdziałem, czyli za tydzień w poniedziałek.

Do następnego.

Rozdział 117

ROZDZIAŁ 117
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
*per. Julii*
Siedzę w pokoju, zastanawiając się, co zrobić. Obiecałam Jake'owi, że na jutro zdobędę coś, co skompromituje Lilly, a nie chcę tego robić. Nie chcę, żeby Lilly stała się pośmiewiskiem całej szkoły, a dobrze wiem, że Jake nie zostawi kompromitującej informacji tylko dla siebie. Kompletnie nie wiem, jak to rozegrać.
Wpatruję się tępym wzrokiem w rozłożony przede mną blok rysunkowy, poruszając bezwiednie ręką z ołówkiem po śnieżnobiałej kartce. Jeszcze przedwczoraj rysowanie mnie relaksowało, ale dzisiaj chyba nic mi nie pomoże. Nie mogę nawet porządnie skupić myśli, bo pomiędzy wyborem między upokorzeniem Lilly a wyleceniem z bandy Jake'a, pojawia się sprawa z Henrym. Niby mam świadomość, że nasz związek jest już zakończony, ale mimo to nadal mam nadzieję na naprawienie naszych relacji. Zwariuję...
Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Nie przejmuję się tym, dopóki nie słyszę głosu mojego mamy, wzywającego mnie do niej. Wychodzę niechętnie z mojej sypialni, po czym kieruję się do mojej rodzicielki. Zaskoczona staję wpół kroku, kiedy w drzwiach zauważam Lilly. Dziewczyna uśmiecha się przyjaźnie do mojej mamy, poprawiając spadający jej z ramienia plecak.
- O, Julcia, dobrze, że już jesteś. - mama przenosi na mnie wzrok, zauważając moją obecność. - Ta dziewczyna twierdzi, że Cię zna. To prawda?
- Tak, mamo, to Lilly. Chodzimy razem do klasy. - wyjaśniam, widząc niepewność w oczach kobiety.
- W takim razie zapraszam. - moja rodzicielka wpuszcza blondynkę do środka. - Chcecie coś do picia, dziewczynki?
- Ja dziękuję. - niebieskooka ponownie poprawia swój plecak, który dzisiaj widocznie się buntuje. Również dziękuję mamie za propozycję, a następnie prowadzę moją rówieśniczkę do swojego królestwa, trochę zdziwiona jej wizytą, chociaż powinnam być świadoma tego, że kiedyś ona nastąpi, zwłaszcza że sama podałam dziewczynie adres.
- Co Cię do mnie sprowadza? - pytam, patrząc rozbawionym wzrokiem, jak Lilly przegrywa ze swoim tornistrem i z ciężkim westchnięciem stawia go na podłodze.
- Wpadłam tylko na chwilę, bo mam coś dla Ciebie. - oznajmia, otwierając plecak.
- Czemu na chwilę? Jeśli chcesz, możesz zostać, i tak nie mam nic ciekawego do roboty. - siadam z powrotem przy biurku, żeby zamknąć nadal otwarty blok.
- Skoro tak, to spoko. O, jest, proszę.  - blondynka podaje mi kilka wydrukowanych zdjęć z jej osobą na pierwszym planie. Dziewczyna na większości fotografii robi głupie miny, ale jest też kilka, na których po prostu leży na podłodze, zaśmiewając się do rozpuku. Na sam widok tego na moją twarz wkrada się lekki uśmiech, chociaż nie wiem jeszcze, po co mi te zdjęcia. - Wybierz sobie któreś i daj Jake'owi... albo w sumie możesz dać wszystkie.
- Co? Jesteś tego pewna? - pytam zdziwiona, przestając się uśmiechać.
- Jasne, że tak. W klasie i tak mają mnie za wariatkę, więc kilka zdjęć potwierdzających to, w żadnym stopniu mi nie zaszkodzi. I, zanim zapytasz, jeszcze nie widziałam, żeby ktokolwiek w naszym wieku dzielił się publicznie takimi niepoważnymi zdjęciami, więc to idealny materiał na "upokorzenie" mnie. - dziewczyna siada na moim łóżku, wciąż się uśmiechając.
- Wow, odważna jesteś. - twierdzę, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Czemu odważna? Po prostu jestem sobą i nie boję się tego pokazywać. Poza tym założę się, że co najmniej 90% dziewczyn w naszym wieku, a nawet starszych ma takie głupie zdjęcia. - blondynka wzrusza obojętnie ramionami, traktując to jak coś zupełnie normalnego.
- W sumie masz rację, nawet moja siostra je ma. Tylko nie mów jej, że wiem, bo zabije mnie za grzebanie w jej rzeczach. - śmieję się wspomnienie tamtych fotek Patrycji.
- Twoje tajemnice są u mnie zupełnie bezpieczne. - oznajmia Lilly śmiertelnie poważnym tonem, ale już po chwili nie wytrzymuje i wybucha śmiechem. - Nie umiem być aż tak poważna, wybacz.
- Nie dziwię się, że mają Cię za wariatkę. - chichoczę, a dziewczyna udaje obrazę i rzuca we mnie poduszką, nieświadomie rozpoczynając walkę na poduszki.
__________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak obiecałam, wstawiam dzisiaj kolejny rozdział. Jeśli ktoś nie pamięta, jak skończyła się poprzednia część, odsyłam do jej przeczytania (TUTAJ).
Mam do Was jeszcze pytanie. Otóż, ostatnio piszę rozdziały tylko podczas słuchania muzyki, więc pomyślałam, że fajnie byłoby dzielić się z Wami tymi utworami. Myślałam nad zrobieniem playlisty na blogu lub pisaniem pod każdym rozdziałem, przy jakiej piosence dana część powstała. Co Wy na to? Chcielibyście? Która opcja jest lepsza?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, Parker to nazwisko Jake'a. I nie, nie dałam go specjalnie. Po prostu to połączenie fajnie brzmiało.
Wiesz, jeśli chodzi o Lilly, to dzięki jej charakterowi, nie upokorzy jej chyba nic, bo ona niczego się nie wstydzi, serio.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Wyjaśnienia i zmiany, czyli o przyszłości bloga słów kilka

Witajcie!
Po ponad miesiącu wracam do Was z kolejnym postem. Tym razem nie jest to jednak rozdział, ponieważ czuję potrzebę wytłumaczenia Wam, dlaczego tak długo mnie nie było i dlaczego nie dałam znać, że robię sobie przerwę. Chcę również napisać trochę o zmianach, które zajdą na blogu. Zanim jednak przejdę do szczegółów powiem Wam tylko, że będzie dużo powrotów, ale też trochę zupełnie nowych rzeczy, a także pożegnania.