Rozdział 116

ROZDZIAŁ 116

*per. Julii*
Po kilku minutach stania za szkołą i wdychania świeżego powietrza do płuc wchodzę z powrotem do budynku, zmierzając pod odpowiednią salę. Mam wrażenie, że zbyt łatwo poszło. No sorry, ale nie uwierzę, że do bandy Jake'a można dostać się jedynie po zapaleniu papierosa. Przecież to niedorzeczne. Parker robi o wiele gorsze rzeczy i przypuszczam, że tego też oczekuje od swojej bandy.
Lekko zaniepokojona przemierzam korytarze, co jakiś czas dostrzegając osoby ze szkolnego gangu Jake'a. Lilly miała rację, rzeczywiście są wszędzie. Ciekawi mnie tylko, po co. Wypatrują nowych ofiar, czy co? W sumie bym się nie zdziwiła, gdyby rzeczywiście tak było, ale nie powiem, trochę to chore.
- Ty, nowa, chodź na chwilę. - słyszę nagle Parkera, wchodząc na korytarz, gdzie znajduje się sale, do której podążam. Podchodzę niepewnie do chłopaka i jego dwóch kumpli, stojących pod ścianą.
- Co jest? - pytam obojętnym tonem, nadal udają, że wcale się ich nie boję.
- Nie jesteśmy do końca przekonani, czy na pewno nadajesz się do naszej paczki. - oznajmia Jake z kpiącym uśmieszkiem.
- Chyba sobie żartujesz. Przecież zapaliłam papierosa, czego Ty jeszcze chcesz?! - zdenerwowana podnoszę głos, bojąc się, co ci idioci wymyślili.
- Naprawdę myślałaś, że zapalenie papierosa wystarczy? Myślałem, że jesteś mądrzejsza. - śmieje się Parker, doprowadzając mnie swoim kpiącym tonem do szału.
- Okay, to co mam zrobić? Pobić któregoś z Twoich przydupasów, czy czego chcesz? - pytam, zerkając na kumpli chłopaka.
- Wystarczy, że zabierzesz tej lasce telefon, ale wiesz, tak w naszym stylu. - mówi szatyn, wskazując miejsce, gdzie stoi dziewczyna. Patrzę tam z lekkim strachem, bojąc się, kogo będę musiała zastraszyć, jednak kiedy widzę, na kogo pokazuje prześladowca, automatycznie blednę, a moja cała pewność siebie mnie opuszcza. - Ojoj, czyżbyś się przestraszyła? A może nadal się z nią przyjaźnisz, co?
- Żartujesz sobie? - przenoszę wzrok z powrotem na Jake'a, próbując ukryć przerażenie. - Nie przyjaźnię się z tą lalunią.
- Tak? A to nie z nią ostatnio przede mną zwiewałaś? - Parker podchodzi do mnie na niebezpieczną odległość, przez co muszę zadrzeć głowę do góry, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Zadawałam się z nią dla beki. Nawet nie wiesz, jaka jest żałosna. - kłamię, mając nadzieję, że chłopak w to uwierzy.
- Skoro tak, to dawaj. Zabierz jej telefon, ale w naszym stylu. Pokaż, że jesteś jedną z nas. - rozkazuje przywódca bandy, uświadamiając mi, że nie mam wyboru, jeśli chcę wypełnić swój plan.
- Patrz i ucz się. - mówię odważnie, po czym idę pod salę, gdzie stoi Lilly. Nie wierzę, że to właśnie ją muszą zastraszyć, ale muszę przyznać, że ten debil nieźle to sobie wykombinował. Zauważył, że trzymam się z Lilly, więc chce sprawdzić, czy byłabym w stanie zostawić ją dla bandy.
Pewnym krokiem podchodzę do dziewczyny i biorę głęboki oddech, przygotowując się do wykonania rozkazu Jake'a. Staję przed blondynką i odchrząkuję, żeby moja rówieśniczka oderwała wzrok od telefonu i przeniosła go na mnie. Moja metoda działa, już po chwili dziewczyna patrzy na mnie z niepewnym uśmiechem, zerkając co kilka sekund na Parkera i jego kumpli.
- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - zmuszam się do kpiącego uśmiechu, wiedząc że wszyscy na korytarzu mnie obserwują.
- Co? - pyta zdezorientowana Lilly, nie bardzo wiedząc, co zrobić.
- Fajny telefon. Oddasz go po dobroci czy mam użyć siły? - pytam, podchodząc do mojej rówieśniczki na niebezpieczną odległość.
- O czym Ty mówisz? - dziewczyna odsuwa się, patrząc na mnie ze strachem.
- Przyjdź za kilka minut do łazienki. - proszę szeptem. - Czyli siłą? Sama chciałaś. - mówię kpiącym tonem, tak żeby Jake na pewno to usłyszał, a następnie dosyć mocno popycham dziewczynę na ścianę, po czym podcinam ją, przez co upada z piskiem na podłogę, a ja zabieram jej telefon. Przez cały czas jednak uważam, żeby nie zrobić Lilly żadnej krzywdy.
Dziewczyna patrzy na mnie ze łzami w oczach, na co odpowiadam przepraszającym wzrokiem i wracam do Jake'a, udając, że nie rusza mnie to, co właśnie zrobiłam. Chłopak patrzy na mnie z nieukrywanym podziwem, uśmiechając się lekko.
- No proszę. Jednak jesteś jedną z nas. Dobra, dawaj ten telefon. - Parker wyciąga rękę po własność Lilly. No tak, mogłam się tego spodziewać.
- Ja się nim zajmę. Ta naiwniaczka podała mi swoje hasło, więc jak wrócę do domu, przeszukam telefon i znajdę coś na maksa kompromitującego. Wiecie, żeby ją upokorzyć. - oznajmiam, chowając komórkę blondynki do tylnej kieszeni spodni.
- Zwykle się na to nie zgadzam, ale niech Ci będzie. Jeszcze jedna próba nie zaszkodzi. - twierdzi, a następnie odchodzi razem ze swoimi kumplami w tylko im znanym kierunku, a ja oddycham z ulgą, po czym pędzę do szkolnej toalety, widząc, że Lilly nie ma już pod klasą.
Tak jak prosiłam, moja rówieśniczka czeka na mnie w łazience. Kiedy tylko przekraczam próg pomieszczenia dziewczyna patrzy na mnie z lekkim strachem, rozglądając się za kimś z bandy Parkera.
- Spokojnie, jestem sama. Przepraszam za to na korytarzu, Parker kazał mi udowodnić, że się z Tobą nie zadaję. - uśmiecham się przepraszająco, wyciągając w jej stronę telefon, który jej zabrałam.
- Czemu mi to oddajesz? Jake pewnie będzie chciał go zabrać, jak wszystko, co zdobędzie jego banda. - mówi, patrząc na mnie ze smutkiem.
- Nie będzie chciał. Powiedziałam, że znam Twoje hasło i znajdę na jutro coś kompromitującego. Możesz zabrać telefon, tylko proszę, schowaj go dobrze, żeby nikt nie zauważył, że Ci go oddałam. Zobaczymy się później. - wciskam blondynce jej własność i wychodzę z toalety, słysząc dzwonek na lekcję.

______________________________________________________________
Hej!
Akcja cały czas coraz bardziej się rozkręca i wierzcie mi, będzie jeszcze ciekawiej. Wystarczy tylko trochę cierpliwości ;-)
Do następnego.

Rozdział 115

ROZDZIAŁ 115
NASTĘPNEGO DNIA
*per. Julii*
Do szkoły wchodzę kilka minut przed dzwonkiem i od razu idę po salę, rozglądając się za Lilly... lub Jakiem. Wczoraj cały wieczór myślałam, jak przekonać chłopaków do zrobienia projektu. Co prawda wpadłam na pewien pomysł, ale nie jestem do końca pewna, czy to najlepsze rozwiązanie. Szczerze mówiąc, wolałabym skonsultować to jeszcze z Lilly, więc mam nadzieję, że będzie dzisiaj w szkole.
- Psst... Julka. To ja, Lilly. - słyszę nagle szept dziewczyny, przechodząc obok toalet. Patrzę w tamtą stronę i rzeczywiście dostrzegam moją rówieśniczkę, chowającą się w łazience.
- Co Ty robisz? - wchodzę do damskiej toalety, patrząc rozbawionym wzrokiem na blondynkę.
- To nie jest śmieszne. Zobaczyłam Jake'a, więc postanowiłam się gdzieś schować, a toaleta była najbliżej. - tłumaczy niebieskooka, a mi, pomimo powagi sytuacji, uśmiech nadal nie może zejść z twarzy. - No nie śmiej się! Wymyśliłaś coś, czy nie?
- Tak, ale na pewno chcesz rozmawiać o tym tutaj? - pytam niepewnie, rozglądając się po niewielkiej łazience, w której znajduje się lustro, trzy kabiny i trzy niewielkie umywalki.
- To chyba najbezpieczniejsze miejsce, jeśli nie chcemy, żeby Jake nas usłyszał. On swoją bandę ma wszędzie. W każdym korytarzu jest przynajmniej jedna osoba z jego paczki, która wszystko mu donosi. - oznajmia Lilly, zadziwiając mnie. Nie sądziłam, że Jake jest tak dobrze zorganizowany. To może trochę utrudnić plan.
- Dobra, słuchaj. Długo o tym myślałam i doszłam do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli... dołączę do jego bandy. - twierdzę zgodnie z prawdą, a dziewczyna automatycznie blednie.
- Chcesz do nich dołączyć? - pyta cicho, nie dowierzając moim słowom. - Chcesz być taka, jak oni?
- Oczywiście, że nie chcę. Chodzi tylko o to, żeby jakoś przekonać ich do zrobienia tego projektu, tak? Posłuchaj, jeśli uda mi się przez jakiś czas z nimi trzymać i udawać, że nie trzymam się z Tobą, to pomyślą, że mam Cię gdzieś, tak? Wtedy będę mogła zaproponować, żebyśmy zrobili ten projekt i "upokorzyli" Cię przed całą klasą. No wiesz, przekonam ich, że będą mogli powiedzieć, że nic przy tym projekcie nie zrobiłaś, przez co dostaniesz jedynkę i rozpłaczesz się, bo jesteś wrażliwa, a tak naprawdę po lekcjach będę robić projekt z Tobą i wyjdzie na to, że chłopcy zrobili swoje części z własnej woli. - wyjaśniam dziewczynie swój plan, mając nadzieję, że się zgodzi.
- No w sumie dobry plan, ale trochę boję się, że staniesz się taka, jak oni. No wiesz, z kim przystajesz, takim się stajesz, i takie tam. - mówi Lilly, patrząc na mnie ze smutkiem.
- Nie stanę się taka, spokojnie. A na wypadek, gdyby jednak coś mi odbiło, daję Ci przyzwolenie na uderzenie mnie i doprowadzenie do porządku, okay? Będziesz mogła nawet zawiadomić moją siostrę, zgoda? - wyciągam do niej rękę, chcąc zawrzeć umowę.
- Zgoda. Jesteś niemożliwa. - blondynka ściska moją rękę, przewracając oczami z lekkim uśmiechem.
Chwilę później wychodzimy z toalety i już razem kierujemy się w stronę sali językowej, gdzie mamy mieć pierwszą lekcję. Po drodze mijamy Jake'a i jego kumpla. Parker, kiedy tylko nas widzi, jest gotowy do ataku, ale nie wiedzieć czemu, jego kumpel go powstrzymuje i coś do niego szepcze, wskazując na mnie. Kątem oka widzę, jak szatyn potakuje i odpuszcza, idąc na tyły szkoły. Okay, nie wiem, co tu się właśnie stało, ale jest to co najmniej dziwne.
Przez całą lekcję angielskiego zastanawiam się, jak dostać się do bandy Jake'a. Chłopaka nie ma na lekcji, więc siadam z Lilly, ale wiem, że niedługo będzie musiało się to zmienić, jeśli moje kłamstwo ma być wiarygodne. Coś czuję, że będzie ciężko. Najbardziej boję się, że po dostaniu się do paczki Parkera będę musiała prześladować innych uczniów, a nie chcę tego robić. Nie chcę ich bić, okradać, czy wyzywać. Nie chcę doprowadzać ich do płaczu. Jake działa głównie w podstawówce, a przecież tam są jeszcze dzieci. Dzieci, którym takie prześladowanie może pozostawić na psychice trwały ślad. Nie chcę udawać, że jestem taka, jak ten dupek. Nie chcę, ale muszę.
Podskakuję na krześle, słysząc dzwonek na przerwę. Rety, tak bardzo się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, kiedy minęła lekcja. Patrzę na otwarty zeszyt leżący przede mną i dostrzegam w nim tylko niedbale zapisany temat lekcji. No pięknie. Wygląda na to, że będę musiała przepisać tę nieszczęsną notatkę od Lilly.
Wstaję i szybkim krokiem wychodzę z sali, zostawiając w niej wszystkie rzeczy na godzinę wychowawczą, którą mam mieć za chwilę. Zmierzam pewnym krokiem w stronę tylnego wyjścia ze szkoły, wiedząc, że jeśli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię tego nigdy. Z każdą chwilą jednak mój chód jest coraz bardziej niepewny, a ja coraz bardziej boję się spotkania z Jakiem. Niestety nim się orientuję, stoję już przed drzwiami ewakuacyjnymi, ściskając w dłoni klamkę. Nie ma już odwrotu.
Naciskam klamkę i popycham lekko drzwi, które z łatwością się otwierają, a do szkoły wlatuje lekki, ciepły wiaterek. Wychodzę za szkołę, chowając ręce do kieszeni bluzy, a następnie zaczynam rozglądać się za bandą Jake'a. Dostrzegam ich po chwili, dosłownie kilkanaście kroków przede mną. Zawzięcie o czymś dyskutują, paląc papierosy. Zbieram się na odwagę, po czym podchodzę do nich i odkaszluję, chcąc zwrócić ich uwagę. Mój sposób działa, już po chwili kilka par oczu wpatruje się we mnie ze zdziwieniem, zerkając na swojego przywódcę.
- A Ty tu czego? - pyta Parker, wydmuchując z płuc dym.
- Chcę do Was dołączyć. - mówię pewnym głosem, patrząc wprost na szatyna.
- Chcesz co? Dołączyć do nas? - chłopak patrzy na mnie rozbawiony. - Dziewczynko, nie przyjmujemy kujonek, ani grzecznych panienek, zapomnij.
- Kto powiedział, że jestem grzeczna? Już nie pamiętasz, jak Cię wczoraj obiłam? Pamięć zawodzi, czy po prostu to wyparłeś, bo wstyd Ci, że pokonała Cię dwa razy mniejsza od Ciebie laska? - podchodzę do niego z kpiącym uśmieszkiem. Chłopak patrzy na mnie z zamyśleniem, jakby zastanawiał się, czy mówię prawdę, czy ściemniam.
- Okay, ale musisz udowodnić, że naprawdę chcesz do nas dołączyć i nie jesteś taka grzeczna, jaka się wydajesz. Masz, zapal. - chłopak podaje mi papierosa i zapalniczkę, wziętą od jednego ze swoich kumpli. O kurczę, tego się nie spodziewałam. No i co ja mam teraz zrobić? Ja w życiu nie paliłam! Od samego smrodu dymu robi mi się niedobrze. Nawet nie chcę wiedzieć, co stanie się, kiedy wezmę to świństwo do ust. Wiem jednak, że nie mam wyjścia. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco, więc muszę grać. Nie mogę pozwolić, żeby Jake poznał mój plan.
Biorę od przywódcy bandy papierosa i zapalniczkę, po czym wkładam do ust to świństwo i podpalam je, a następnie po raz pierwszy w życiu wciągam dym do płuc. Od razu jednak czuję, że coś jest nie tak. W gardle zaczyna mnie okropnie drapać i chce mi się wymiotować. Szybko wyciągam papierosa z ust, a z moich płuc wydobywa się lawina kaszlu, którą udaje mi się opanować dopiero po kilku minutach.
- No nieźle mała, nie sądziłem, że serio to zrobisz. - mówi Jake, a w jego głosie słyszę coś na kształt podziwu.
- To jak? Jestem już w Waszej paczce? - pytam niepewnie, zrzucając papierosa na ziemię i depczę go.
- Niech Ci będzie, ale nie próbuj wywijać żadnych numerów. Wiem o wszystkim, co dzieje się w tej szkole, więc dobrze Ci radzę, nic nie kombinuj, bo źle się to dla Ciebie skończy. - grozi chłopak, po czym bierze swoją bandę i wchodzi mnie do szkoły, zostawiając mnie za szkołą z mdłościami i wewnętrzną satysfakcją, pomieszaną z obrzydzeniem.
______________________________________________________________
Hej!
Jak widzicie akcja się rozkręca, a rozdziały są coraz dłuższe. Mam nadzieję, że taka długość Wam odpowiada.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, od razu, jak przeczytałam o wuefiście, skojarzyło mi się to z nauczycielem z TVNowskiej "Szkoły". Ostatnio oglądam zdecydowanie zbyt dużo paradokumentów.
No cóż, Jake nie cofnie się przed niczym, żeby postawić na swoim.
Tak, wiem, jak to zabrzmiało. Po prostu nie wiedziałam, jak to inaczej sformułować.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego!

Rozdział 114

ROZDZIAŁ 114
*per. Julii*
Wychodzę wraz z Lilly z sali matematycznej, w której przed chwilą miałyśmy lekcję. Widzę, że dziewczyna ciągle o czymś myli, ale nie pytam, o co. Nie chcę się narzucać. Jeśli będzie chciała, to sama powie mi, co zaprząta jej głowę.
- Tu jesteś! - słyszę nagle za plecami wściekły ton Jake'a. Odwracam się na pięcie w jego stronę i podnoszę lekko głowę, chcąc popatrzeć mu prosto w twarz.
- Czego jeszcze chcesz? - pytam odważnie, nie chcąc pokazać mu, że się boję, pomimo że w środku cała trzęsę się ze strachu.
- Doniosłaś na mnie, a w tej szkole nie lubimy donosicieli. - syczy przez zaciśnięte zęby chłopak, podchodząc do mnie coraz bliżej.
- Gdybyś nie dał mi powodu, to bym na Ciebie nie doniosła. - mówię, coraz bardziej się cofając.
- Na mnie się nie donosi, rozumiesz?! - wrzeszczy rozwścieczony napastnik, po czym zrzuca mi plecak z ramienia, z całej siły mnie popychając, przez co z hukiem ląduję na zimnej podłodze. Mój oddech gwałtownie przyspiesza i wiem, że nie dam rady się podnieść. Nie teraz, kiedy chłopak jest zdecydowanie zbyt blisko mnie.
Patrzę na Jake'a z przerażeniem, opierając się na łokciach i próbuję jak najszybciej wymyślić plan ucieczki, zanim zostanę pobita. Niewiele myśląc podnoszę nogę i kopię chłopaka z całej siły w brzuch, dzięki czemu on zgina się z bólu, a ja zyskuję kilka cennych sekund na podniesienie się z ziemi.
Parker patrzy na mnie z jeszcze większą wściekłością, po czym prostuje się, aby chwilę później rzucić się na mnie z pięściami. W ostatniej sekundzie udaje mi się uchylić przed pierwszym ciosem i złapać nadgarstek Jake'a, unieruchamiając go, a tym samym zatrzymując uderzenie. Zauważając chwilę swojej przewagi wykręcam chłopakowi rękę za plecy, po czym z całej siły popycham prześladowcę na najbliższą ścianę, dodatkowo podcinając go, dzięki czemu ląduje z hukiem na podłodze. Szybko biorę mój plecak i biegiem kieruję się w stronę wyjścia z budynku, w biegu łapiąc za nadgarstek Lilly. Nie chcę, żeby Jake się na niej zemścił, więc ciągnę przerażoną dziewczynę za sobą. Wszystko to trwa zaledwie ułamki sekund, ale ja mam wrażenie, jakby minęła wieczność.
Ze szkoły wypadamy kilka minut później. Kiedy wybiegałyśmy z korytarza, Jake dopiero się podnosił, więc mamy chwilę na odpoczynek. Opieram ręce o kolana, starając się wyrównać oddech. Walka z dwa razy większym ode mnie chłopakiem i nieprzerwany sprint przez kilka dość długich korytarzy z ciężkim plecakiem na ramieniu potrafią zmęczyć.
- Jak to zrobiłaś? - słyszę nagle cichy głos Lilly, stojącej kilka kroków za mną.
- Moja siostra chodziła kiedyś na karate i nauczyła mnie paru trików. - mówię, odwracając się do dziewczyny przodem.
- Okay, a słuchaj, co teraz zrobimy? Bo wiesz, Jake chodzi z nami do klasy i będzie chciał się na Tobie zemścić. - twierdzi blondynka, spoglądając co chwila, czy Jake przypadkiem nie biegnie w stronę drzwi.
- A Twoi rodzice napisaliby Ci usprawiedliwienie, gdybyśmy urwały się z reszty lekcji? - pytam, wybierając numer do Patrycji.
- No nie wiem, może jakbym im powiedziała, że źle się czułam, czy coś. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, więc nie jestem w stu procentach pewna.
- Dobra, to powiemy, że panuje jakiś wirus. Ty powiesz swoim rodzicom, że le się poczułaś, a ja powiem swoim i będzie po sprawie.
- Nie będzie po sprawie! Co z tego, że dzisiaj urwiemy się z lekcji? Jake nie odpuści. Poza tym przypominam Ci, że musimy jeszcze zrobić z nim projekt, więc nie damy rady go unikać.
- Kurczę, zupełnie zapomniałam o tym projekcie. - chowam twarz w dłoniach, starając się wymyślić coś sensownego. - Dobra, potem coś wymyślę. Na razie zadzwonię po Patrycję. Jedziesz do mnie, czy podwieźć Cię do domu?
- Nie trzeba, przejdę się. - uśmiecha się lekko dziewczyna, zarzucając plecak na oba ramiona, a ja dzwonię do mojej siostry. Na szczęście okazuje się, że Kendall jest w sklepie niedaleko, więc zaraz po mnie przyjedzie. Kurczę, muszę wreszcie namówić Patrycję na zrobienie sobie prawka.
Lilly stoi razem ze mną przed do szkołą, dopóki Kendall nie parkuje pod szkołą. Ruszamy w stronę jego auta, a dziewczyna macha mi i już chce iść w swoją stronę, kiedy nagle słyszymy, jak ktoś wybiega ze szkoły. Jake. Niemal siłą wpycham Lilly do samochodu, po czym sama czym prędzej do niego wsiadam, zatrzaskując drzwi.
- Jedź! - rzucam do Kenda, obserwując jak z każdą sekundą Parker jest coraz bliżej pojazdu.
- Spokojnie, zapnijcie pasy. - chłopak mojej siostry zdaje się nie mieć pojęcia, co się dzieje. No tak, nie mówiłam mu o Jake'u. Nie ma prawa wiedzieć.
- Błagam Cię, ruszaj już! - krzyczę, blokując drzwi od środka. Wiem, że Jake nie cofnie się przed niczym, więc wolę zrobić wszystko, co mogę, żeby nas nie dopadł.
- Dlaczego blokujesz drzwi? - pyta zdziwiony blondyn, patrząc na mnie w lusterku.
- Nie ma czasu na pytania, jedź już! - zapinam szybko pasy i wtedy prześladowca dopada do auta. Na całe szczęście dokładnie w tym samym momencie Kendall decyduje się ruszyć, dzięki czemu zostawiamy chłopaka daleko w tyle.
Dopiero wtedy patrzę na Lilly. Jest naprawdę przerażona. Pocieram lekko jej ramię, patrząc na nią uspokajającym wzrokiem. Dziewczyna usadawia się lekko na siedzeniu i opiera głowę o zagłówek, zamykając na chwilę oczy. Wiem, że Kendall widzi to w lusterku i jestem mu wdzięczna, że o nic nie pyta. Jedzie w ciszy, dając nam uspokoić nerwy. Przybliżam się lekko do Lily w celu zapytania jej o adres, po czym przekazuję informacje naszemu kierowcy. W końcu musi wiedzieć, gdzie odwieźć blondynkę, prawda?
Przez całą trasę moja rówieśniczka nie otwiera oczu, ale jej oddech z każdą chwilą jest spokojniejszy. Przez chwilę wydaje mi się nawet, że zasnęła, ale kiedy Kendall zatrzymuje auto na jej ulicy, dziewczyna otwiera oczy. Cicho dziękuje za podwózkę, po czym wysiada z auta i wchodzi do dużego bloku, omijając dzieciaki bawiące się przed budynkiem.
- To co? Wyjaśnisz mi to? - pyta blondyn, ruszając w stronę hotelu.
- Nie teraz, dobra? Chcę już do domu. W weekend do Was wpadnę i wszystko Ci opowiem. - obiecuję, a chłopak już więcej się nie odzywa. I dobrze. Przynajmniej mam chwilę spokoju.
Pół godziny później wchodzę szybkim krokiem do hotelu i wbiegam po schodach na odpowiednie piętro, nie mając ochoty czekać na windę. Wchodzę do apartamentu, a następnie od razu zamykam się w moim pokoju, gdzie odkładam plecak i rzucam się na łóżko, starając się wymyślić jakiś sposób na unikanie Jake'a.

______________________________________________________________
Hej!
Wiem, że ten rozdział powinien pojawić się wczoraj, ale niestety dopadło mnie ostre zapalenie ucha oraz gorączka i prawie cały dzień przeleżałam w łóżku, nie mając na nic siły, dlatego publikuję rozdział teraz, żeby nie robić znowu dłuższych przerw.

A, no i dzisiaj nie będzie odpowiedzi na komentarze sprzed tygodnia. Wybaczcie, ale piszę tę notkę kilka minut przed dwudziestą i już po prostu nie zdążę, zwłaszcza że mój Internet pozostawia ostatnio wiele do życzenia.
W przyszłym tygodniu będzie już normalnie, obiecuję.
Do następnego!